czwartek, 16 października 2014

Rozdział Dziewiąty: "Dziękowałam wszystkim świętością za to, że nie porzygałam się przed nimi."

         Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zmrużyła oczy, kiedy nieprzyjemne światło padło prosto na moje oczy. Chciałam się podnieść, ale poczułam ciężar na klatce piersiowej. Spuściłam spojrzenie prosto w tamte rejony i uśmiechnęłam się do siebie szeroko. Sandra leżała na mnie i nic nie wskazywało na to, że będzie chciała się podnieść. Pamiętam wszystko z wczorajszego wieczoru, ponieważ z wiadomych przyczyn nie wypiłam nawet grama alkoholu. Muszę powiedzieć, że chyba częściej skuszę się na taką abstynencję, jeżeli będę pamiętać Noele, tańczącą na stoliku w naszej loży, albo Sarę kłócącą się z barmanem o to, że chciał ją poderwać. Prawda oczywiście była inna – po prostu zaproponował, że wyśle kogoś do nas, żeby przyniósł nam alkohol i ona nie będzie musiała bezsensownie siedzieć przy barze. Wesoło było, nie powiem.
         Nagle poczułam silne skurcze w żołądku, co nie zwiastowało nic dobrego. Muszę jak najszybciej znaleźć się w łazience. Bez żadnych skrupułów zrzuciłam z siebie San i poderwałam się z łóżka, po czym wbiegłam do wspomnianego pomieszczenia. Nachyliłam się nad toaletą w ostatnim momencie i zwymiotowałam wnętrzności. Nic jeszcze dzisiaj nie jadłam, więc nie było najprzyjemniej. Spuściłam wodę i stanęłam przed umywalką, żeby wypłukać usta i umyć zęby. Niestety nawet po tych zabiegach nie pozbyłam się tego cholernie nieprzyjemnego smaku z buzi. Podniosłam wzrok, a w odbiciu lustra zauważyłam blondynkę, opierającą się o framugę drzwi ze skrzyżowanymi rękami.
- Żyjesz jeszcze? – zapytała po chwili ciszy, jaka pomiędzy nami zapanowała. Kiwnęłam niemrawo głową i odwróciłam się przodem do niej.
- Wolałabym chyba umrzeć – wycharczałam i skrzywiłam się automatycznie, kiedy usłyszała swój zniekształcony głos. Odchrząknęłam kilkukrotnie, chcąc doprowadzić go do normalności.
- Nie ma umierania! – dobiegł nas zmarnowany głos którejś z dziewczyn, w dalszym ciągu znajdujących się w pokoju hotelowy. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, u kogo jesteśmy.
- Zamknij się Clarisse, bo zaraz ty wylądujesz na cmentarzu – chciałam zacząć śmiać się razem z Ramos, ale wiedziałam, że to może doprowadzić do kolejnego wymiotowania, więc resztkami sił, jakie pozostały mi po tym nieprzyjemnym poranku, powstrzymałam się od tego.
- Idę ratować sytuację. Poradzisz sobie? – zapytała Sandra, a ja pokiwałam twierdząco głową.
- Też muszę iść do swojego pokoju, bo chcę wziąć prysznic – wzruszyłam ramionami i niepewnym krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia.
         Kiedy znalazłam się na korytarzu rozejrzałam się uważnie na prawo i lewo, sprawdzając czy ktoś nie idzie. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek z gości przestraszył się tego, jak wyglądam. Muszę jak najszybciej doprowadzić się do porządku, bo za najwyżej godzinę zaczną się przygotowania do wesela, w których na pewno będę musiała pomagać. Weszłam do swojego pokoju i spojrzałam na zegarek, przyozdabiający ścianę nad łóżkiem, w którym spał Dawid. Mamy ósmą, powinnam więc wyrobić się z szybkim prysznicem i śniadaniem przed dziewiątą.
         Pół godziny później była już umyta i ubrana. Nie nakładałam makijażu, bo o siedemnastej i tak mnie pomalują, więc nie widziałam w tym najmniejszego sensu. Podeszłam do windy i nacisnęłam guzik, przywołujący ją. Okazało się, że znajdowała się na moim piętrze, więc weszłam do niej i wybrałam tym razem parter. Zaczęłam bawić wię moim telefonem, więc nie zauważyłam, kto wszedł do windy i zajął miejsce obok mnie. Przestałam pisać sms ‘a do babci, kiedy poczułam te perfumy. Dlaczego? Dlaczego to nie mogła być większa przestrzeń niż te kilka metrów kwadratowych, na których właśnie się znaleźliśmy.
- Dzień dobry Jacqueline – kiedy usłyszałam jego głos już wiedziałam, że to nie żadna pomyłka, co przez kilka sekund nasuwało mi się na myśl. Przygryzłam mocno dolną wargę, ale prawie natychmiast ją wypuściłam. Niech nie widzi, jak na mnie działa, bo najnormalniej w świecie na to nie zasługuje.
- Dzień dobry, Karim – odparłam sucho i schowałam telefon do kieszeni dresów. Teraz trochę żałuję, że nie założyłam na siebie jakiejś sukienki.
         Kiedy tylko winda zatrzymała się wysiadłam z niej od razu i udałam się w kierunku kuchni. Wiedziałam, że będzie chciał mnie zatrzymać i właśnie dlatego w ostatnim momencie skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej, dzięki czemu jego palce jedynie musnęły skórę na moim nadgarstku. Niestety wystarczyło tylko tyle, żeby przeszły mnie ciarki. Ugh! Jak ja tego nienawidzę…
         Weszłam do restauracji i uśmiechnęłam się do siebie szeroko. Najlepszą obroną na towarzystwo niechcianej osoby jest przebywanie pomiędzy tymi, z którymi rozmowa sprawia przyjemność. Właśnie dlatego skierowałam się prosto do stolika, przy którym siedzieli Ronaldo, Ramos i Casillas. Ewidentnie było widać, że również są ofiarami wrednego kaca. A myślałam, że tylko dziewczyny zaszalały na wczorajszym wieczorze panieńskim Noeli. Jak widać panowie na kawalerskim również nie próżnowali.
- Hej wam – dotknęłam ramienia Cristiano i pochyliłam się do przodu, żeby lepiej przyjrzeć się ich wyrazom twarzy. Każdy z nich najpierw zamrugał kilkukrotnie, a potem uważnie mi się przyjrzeli. – Jeszcze nie mieliśmy okazji, żeby pogadać – zaśmiałam się, widząc ich zdziwione miny. – Wolne? – wskazałam na jedno z czterech pustych krzeseł.
- Tak, jasne. Siadaj – pierwszy do porządku doprowadził się Iker, co w cale mnie nie dziwi. To zawsze on ratował sytuację, więc tym razem nie mogło być inaczej.
- Sandra wspominała, że wysłała ci zaproszenie, ale nie sądziłem, że się pojawisz. Niemniej jest mi bardzo miło – Sergio podniósł obie ręce, kiedy zorientował się, jak mógł zabrzmieć. Pokiwałam energicznie głową i machnęłam lekceważąco ręką, doskonale wiedząc, jakie były jego prawdziwe intencje.
- Opowiadaj, co się u ciebie działo przez ostanie kilka miesięcy – Cris zaczął grzebać widelcem w talerzu, który leżał na stole przed nim. Widać było, że wmuszał w siebie jedzenie. Nie mam pojęcia, dlaczego to robił, ale nie będę się wtrącać.
- Nic ciekawego. Mieszkam sobie we Wrocławiu u mojej babci i pracuję w hotelowej restauracji – wzruszyłam ramionami, chwytając niewielką kiść winogron, które zaczęłam jeść. Uwielbiam ten owoc. Starałam się nie zwracać uwagi na to, że Benzema usiadł dwa krzesła dalej ode mnie.
- A ten blondas przyjechał z tobą? Zajebisty gościu – zauważyłam, jak Benz zaciska pace na łyżeczce, którą jeszcze sekundę temu mieszał sobie kawę. Może by go tak trochę go podenerwować? Przecież zemsta jest rozkoszą bogów.
- Tak, to mój przyjaciel. Kiedy byłam w totalnej rozsypce i dołku emocjonalnym poznałam Dawida i szczerze powiedziawszy tylko dzięki niemu mogę tutaj dzisiaj siedzieć – mówiłam bardzo spokojnie i starałam się nie pozwolić szerokiemu uśmiechowi wpłynąć na moją twarz. Czy to dobrze, że czuję się usatysfakcjonowana tym, co powiedziałam?
- Jeżeli mowa o jakimś księciu na białym koniu, to tylko o mnie – odwróciłam się w kierunku Marcelo, który był dosłownie blady jak ściana. Na całe szczęście nawet w takim momencie nie opuszczało go poczucie humoru.
- Oczywiście – Ronaldo przewrócił oczami i w końcu przestając się męczyć odsunął od siebie talerz.

         Po jakimś czasie przestałam zwracać uwagę na to, że Karim w dalszym ciągu siedzi obok mnie i nieustannie wgapia się w moją twarz. Wszyscy piłkarze, z którymi siedziałam byli dokładnie tacy, jak ich zapamiętałam. Może nie widziałam ich Bóg wie ile czasu, ale dopiero teraz uświadomiłam siebie, jak bardzo mi ich wszystkich brakowało, a już szczególnie żartów Brazylijczyka. Z powodu stanu, w jakim znajdował się po ich wczorajszej imprezie, połowę spalił nawet nie wiedząc, w którym momencie, ale jego mina za każdym razem doprowadzała mnie do wybuchu śmiechu. Dziękowałam wszystkim świętością za to, że nie porzygałam się przed nimi.
______________
Krótki, ale przynajmniej w końcu się spotkali. Może nie było to spotkanie marzeń, ale mimo wszystko nie było tragicznie ;d
Zmieniłam szablon, mam nadzieję, że wam się podoba.
Pozdraiwam, Nevada xx

wtorek, 27 maja 2014

Partie Huitième: "Tatuś dziecka również całkiem, całkiem."

            Lądowanie nie było dla mnie najprzyjemniejsze, ponieważ skurcze w żołądku i odruchy wymiotne nie mogły poczekać jeszcze chwilę, tylko właśnie teraz musiały powrócić. Kiedy stałam już z walizkami przed wejściem i czekałam na taksówkę czułam się, jakbym zaraz miała zemdleć i od bliższego spotkania z kostką brukową ratował mnie tylko mocny uścisk Dawida na wysokości bioder. Kiedy wreszcie nadjechała taksówka od razu zostałam do niej wepchnięta. Podałam adres hotelu.
            Pół godziny później już się w nim meldowaliśmy. Kiedy tylko dostałam elektroniczny kluczyk od razu pognałam w kierunku pokoju. Puściłam rączkę walizki, która bezwładnie opadła na podłogę i uderzyła w nią z hukiem. Nie zwracałam na to uwagi, tylko pośpiesznie udałam się w kierunku toalety z wiadomych przyczyn.
           Godzinę później leżałam już z workiem lodu na głowie i obserwowałam idealnie biały sufit. Jeszcze chyba nigdy aż tak mną nie pomiatało. Każdy, nawet najmniejszy dźwięk, czy poruszenie, wydawało mi się cztery razy mocniejsze, niż jest w rzeczywistości. Chciałam zabić każdego ptaka, który siadał na parapecie i śpiewał. W aktach desperacji rzucałam małymi poduszkami w okno. Miałam ich dookoła siebie całkiem sporo, więc powinno mi wystarczyć, dopóki te pieprzone stworzenia nie pójdą spać. Chciałam umrzeć, jakie to byłoby piękne w tym momencie nic nie czuć.
         Usłyszałam pukanie do drzwi, które po chwili się otworzyły. Stały w nich Noela i Sandra. Obie z szerokimi uśmiechami na twarzach. Albo mi się wydawało, Abo niesamowicie bawił ich mój aktualny stan. Obrzuciłam je nienawistnym spojrzeniem. Ale zaraz sobie na nich użyję.
- Jeżeli przyszłyście się ze mnie pośmiać, to do niewidzenia. – warknęłam niezbyt uprzejmie. No, ale ludzie! One najnormalniej w świecie przyszły się ze mnie ponabijać! Bez przesady, ja tutaj umieram.
- Spokojnie, przyszłyśmy powiedzieć, że idziesz z nami na przymiarkę sukienki dla druhny. Przypominam, że nie możemy czekać, ponieważ już za dwa dni ślub. – oznajmiła Noela. Przewróciłam oczami.
- Dzidziuś nigdzie nie chce się dzisiaj wybrać. – powiedziałam, zanim zdążyłam się ugryźć w język. Popatrzyły na mnie zdziwione.
- Ja wiem, że z tobą jak z dzieckiem, ale nigdy nie lubiłaś, jak zwracaliśmy się do ciebie per dzidziuś. – stwierdziła zdziwiona Sandra. Popatrzyłam na nią, jak na kretynkę. – Zaraz, zaraz. – mruknęła pod nosem. Oczy powiększyły jej się do wielkości, przypominającej pięciozłotówki, a ta twarz wkroczyło jeszcze większe zdziwienie.
         Pisk, jaki dało się teraz słyszeć w pomieszczeniu można porównać do wybuchu bomby. Obie darły się i skakały, jak wariatki, którymi i bez tego są. Nie myślałam, że tak trudno będzie im skojarzać fakty, ale czego ja się mogłam po nich spodziewać. No właśnie, kiedy są razem to można porównać je do jakichś postaci z kreskówki, które niczego nie biorą na poważnie i wydurniają na każdym możliwym kroku. No, ale w końcu właśnie za to je pokochałam.
- No, ale trzeba przyznać, że tatuś dzidziusia też całkiem przystojny. – stwierdziła w pewnym momencie Sandra. Zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc, o co jej tym razem chodzi.
- Zgadzam się. Całkiem przystojny blondyn. – dopowiedziała Noela, po czym obie pomachały znacząco brwiami.
           Na początku zupełnie nie wiedziałam, co mam zrobić. Patrzyłam na nie rozszerzonymi do granic możliwości oczami zastanawiając się, czy one tak na serio, czy bardziej w żartach. Po kilkunastu sekundach ciszy wybuchłam niepohamowanym śmiechem, zwijając się na łóżku i co chwilę jęcząc „Ała” oraz zaciskając ręce nad brzuchem. Ja nie mogę. One na serio pomyślały, że ja z Dawidem. Jak na komendę w wejściu do pokoju pojawił się wcześniej wspomniany mężczyzna. Jego widok sprawił, że moje rozbawienie wzmogło się kilkakrotnie. Dopiero po około pięciu minutach udało im się mnie uspokoić. Chociaż to bardziej była inna potrzeba – rzygu, rzyg. Coś pięknego, a za darmo. Szkoda, że moje wnętrzności tak bardzo na tym cierpią.
       Oczywiście dziewczyny i tak wyciągnęły mnie, żeby przymierzać pieprzone sukienki, więc już od godziny czekam na moją kolej, siedząc na jednym z krzeseł w jakimś salonie ślubnym. Szczerze powiedziawszy czuję się bardzo dziwnie z myślą, iż kiecka opnie mnie w tym stopniu, że będzie widać lekko zaokrąglony brzuch. Wszystkie dziewczyny w towarzystwie są idealnie szczupłe, a ja co? No właśnie. Westchnęłam ciężko, podnosząc się z siedzenia i udając w kierunku przymierzalni. Tak, jak myślałam przed wejściem tutaj – zamek nie chciał się dopiąć i choćby nie wiem, jak krawcowa się starała, jej wysiłek za każdym razem schodził na marne. Kobieta zapewniała, że do jutra na pewno wyrobi się z poszerzeniem jej, ale sam fakt, że aż tyle przytyłam mnie załamał.
        Siedziałam w swoim pokoju, rozmawiając z Dawidem o wszystkim i o niczym. Głównym tematem był jednak ślub Noeli, którego on nie mógł doczekać się bardziej niż ja. Doprowadzał mnie tym do pojedynczych wybuchów śmiechu, które bardzo szybko udawało mi się powstrzymywać, kiedy obrzucał moją osobą morderczym spojrzeniem. Spojrzałam przez okno, które wychodziło na duży odkryty basen. Wytężyłam wzrok, widząc znajomą sylwetkę. Kierowana jakimś dziwnym impulsem podeszłam do niego i zaczęłam przyglądać się piłkarzom, którzy bawili się w wodzie, jak małe dzieci. Wśród nich był on. Jednak spokojniejszy, niż go pamiętam. Splotłam ręce na wysokości piersi i spuściłam głowę. Teraz, kiedy zobaczyłam go po kilku tygodniach rozłąki zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo mi go brakuje. Westchnęłam ciężko, kiedy poczułam, jak przyjaciel przytula się do moich pleców.
- Może powinnaś z nim porozmawiać. – powiedział cicho, odkrywając na kim jeszcze kilka sekund temu spoczywało moje spojrzenie. Po moich plecach przeszedł dziwny dreszcz. Pokiwałam przecząco głową, odwracając się w jego stronę.
- Jestem na to za słaba. – powiedziałam, spuszczając wzrok i wpatrując się w moje bose stopy. Dlaczego w takich momentach są najbardziej interesującą rzeczą na świecie? – Pewnie pierwsze, co bym zrobiła, to palnęła jakąś głupotę, której później na sto procent bym żałowała. – dodałam, wymijając go i rzucając się na łóżko. Chyba zrozumiał, że chcę być teraz sama, ponieważ usłyszałam delikatne zamknięcie drzwi. Nie dane mi jednak było długo myśleć, ponieważ zmorzył mnie sen.
      Następny dzień był najgorszym koszmarem, jaki mnie dotąd spotkał. Już o godzinie szóstej do pokoju wpadła uhahana Noe z informacją, że krawcowa do niej zadzwoniła, że mamy przyjechać na ponowną przymiarkę. Nie protestowałam wiedząc, ile sprawia jej to radości i szczęścia. Pojechałyśmy, zmierzyłam i okazało się, że jest wręcz idealnie. Później dziewczyny wyciągnęły mnie do obejrzenia sali, w której ma odbyć się wesele. Była ogromna, a kolorystyka ozdób utrzymana została w biało – fioletowych barwach. Zastanawiam się, jak wygląda suknia ślubna Nunez Rosy. Wszystkie dziewczyny zapewniają mnie, że jest niesamowita, ale to stwierdzenie jakoś za bardzo nie pobudza mojej wyobraźni. Potem działo się jeszcze wiele innych rzeczy, w których oczywiście bez słowa sprzeciwu musiałam uczestniczyć, bo tylko a znam się na wszystkim. Akurat. Jakbym ich nie znała, to w cale nie domyślałabym się, że chcę trzymać mnie jak najdalej od Benzemy. Nie mam im tego za złe, a nawet wręcz przeciwnie – dziękuję Bogu, że te dwie wariatki były aż tak bardzo pomysłowe. Jak już wcześniej wspominałam – nie zniosłabym rozmowy z napastnikiem i najprawdopodobniej już na początku powiedziała coś, czego później bym żałowała. Nienawidzę tego uczucia. Snujesz się, jak jakiś cień i za wszystko obwiniasz swoją własną osobę.
       Równo o godzinie dziewiętnastej do mojego pokoju wpadły wszystkie dziewczyny z informacją, że idziemy na wieczór panieński. Nie chciało mi się, ale ni byłam im w stanie odmówić. To znaczy na początku próbowałam, ale zaczęły mówić, jak bardzo skrzywdzę tym Noelę i sprawię jej niesamowitą przykrość. W takiej sytuacji nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak kląć na pieprzone poczucie winy i sumienie oraz iść wymęczyć się przez kilka godzin. No, ale czego się nie robi dla najlepszych przyjaciół.
        Ubrałam na siebie luźną, letnią sukienkę i wyszłam z pokoju, gdzie czekały już na mnie dziewczyny. Uśmiechnęłam się delikatnie, zamykając drzwi. Mam nadzieję, że Dawid będzie w środku, jak wrócę, bo nie wzięłam ze sobą mojego klucza. Rozmawiając na przeróżne tematy udałyśmy się w kierunku wyjścia z mojego hotelu. Wspominałam, że wszyscy goście mieszkają właśnie w nim? Nie? No to właśnie wspominam. Sandra, która była główną organizatorką dzisiejszego wieczoru, stwierdziła że do klubu mamy tylko około dwustu metrów, więc nie opłaca się zamawiać taksówki. Zastanawiam się, czy później, wiecie jak już będą narąbane w cztery dupy, to jej zdanie się nie zmieni. No, nic nie będę mówić.
          Kiedy dotarłyśmy na miejsce i weszłyśmy do środka od razu przywitała nas głośna muzyka. Kilkaset tańczących ludzi ocierało się od siebie, a odór alkoholu był aż za bardzo wyczuwalny. Skrzywiłam się nieznacznie, ruszając w tym samym kierunku, co San. Mam nadzieję, że miejsce w którym będziemy przebywać, odizoluje nas choć trochę do tego całego burdelu. Owszem, lubię imprezować, jak większość osób w moim wieku, ale nie wiem, czy jest to najlepsze miejsce dla mnie w takim stanie. Jedno wiem na sto procent – nie tknę niczego, co ma w sobie procenty. Na tyle głupia nie jestem. Usiadłam na miękkiej, krwistoczerwonej kanapie, gdy już przecisnęłyśmy się do loży. Na stoliku stały już drinki, w ilości odpowiedniej dla nas. Pokręciłam przecząco głową, kiedy Irina chciała mi podać jedną ze szklanek. Wszystkie, oprócz polek popatrzyły na mnie zdziwione. Uśmiechnęłam się delikatnie, wskazując palcem na lekko zaokrąglony brzuch. Minęła chwila, zanim Sara, Irina i Clarisse zrozumiały o co mi chodzi? Ich reakcja? Taka sama, jak Nunez i Ramos – zaczęły piszczeć i drzeć się, jak głupie.
- Tatuś dziecka również całkiem, całkiem. – powiedziała Brazylijka, poruszając znacząco brwiami, na co na moją twarz wstąpił grymas, który niemalże natychmiast zastąpiłam szeroki uśmiech.
- Daw jest gejem. – powiedziałam, obserwując reakcję wszystkich po kolei.
        Clar wypluła wszystko co miała w buzi z powrotem do szklanki. Rosjanka upuściła telefon, na którym coś pisała. San zaczęła dusić się na zmianę z Noelą, a Sara wytrzeszczyła oczy. Serio, nawet ona nie domyśliła się od razu? Eh … Co dzieje się w tej Hiszpanii. Mimo największych chęci nie udało mi się powstrzymać głośnego śmiechu ich reakcją i już po chwili zwijałam się na łóżku pod jego wpływem. Naprawdę powinny być bardziej domyślne. No, przynajmniej takie je zapamiętałam, kiedy wyjeżdżałam z Madrytu kilka miesięcy temu.
- Czekaj, czekaj, czeka. Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że … - urwała Sara, patrząc raz na mój brzuch, a raz na moją twarz. Pokiwałam nieśmiało głową, dobrze wiedząc o co jej chodzi. W końcu z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że mam do czynienia z tymi samymi dziewczynami, które zostawiałam.
- Jak mu powiemy, to nie uwierzy! – pisnęła Noela, podskakując na łóżku i rzucając mi się na szyję. Pokiwałam energicznie głową.
- Dopóki sam nie zauważy, macie mu nic nie mówić – ostrzegłam, podnosząc się z łóżka, ale zrobiłam to za szybko, bo od razu musiałam usiąść. Schowałam twarz w dłoniach, pochylając się lekko do przodu. Spokojnie, przecież nigdzie mi się nie spieszy.

            Dziewczyny zaczęły nade mną skakać i mówić, czego mi tu nie przyniosą. Nie było to dla mnie najprzyjemniejsze, bo hałas skutecznie podrażniał bolącą jeszcze głowę. Błagałam w duchu, żeby to się jak najszybciej skończyło. Po raz kolejny z pomocą przyszła mi Sara, która najwyraźniej rozumiała, w jakim aktualnie jestem stanie. Mam nadzieję, że uda mi się jakoś przetrwać kilka najbliższych dni.

_______________________________

Ja tutaj tylko z rozdziałem i reklamą ...
http://byc--soba.blogspot.com/ [Jesica Evans & Evi]

niedziela, 26 stycznia 2014

Partie Septième: "Witaj z powrotem Madrycie!"

Powroty są trudne, ale tylko wtedy, gdy nie wiesz, dokąd wracasz.
________________________________________

    Bolała mnie każda, nawet najmniejsza część mojego ciała. Mimo to postanowiłam lekko uchylić oczy, co zrobiłam zdecydowanie za szybko. Od razu w moje spojówki uderzyło światło, które było jeszcze spotęgowane przez biel pomieszczenia, w którym aktualnie się znajduję. Zaraz … Przecież ja nie jestem u siebie. Ponowiłam próbę spojrzenia na świat, tym razem z lepszym efektem. Poczułam czyjś dotyk na nadgarstku. Zwróciłam spojrzenie w tamtą stronę. Dawid spał w najlepsze, przyciskając moją dłoń swoją głową. Uśmiechnęła się do siebie, ale szczęście niemalże od razu zastąpił grymas na twarzy, kiedy przypomniała sobie, co się stało. Poruszyła lekko ręką, przez co mężczyzna obudził się i zaczął rozglądać dookoła z wielkimi oczami.
- Jacqueline. Nareszcie się obudziłaś. – powiedział, uświadamiając sobie, gdzie jest i co się dzieje. Uśmiechnęłam się lekko do niego. – Nie zdążyłem do ciebie przyjść i powiedzieć ci, żebyś się nie martwiła jakimiś bzdurnymi artykułami. – oznajmił. Pkręciłam przecząco głową.
- Bardziej chodzi mi o to, że zrobili z ciebie dziwkarza. – powiedziałam ledwo dosłyszalnie, na co Dawid obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Nic z tego nie zrozumiałam.
- O mnie się nie martw. Już wszystko zostało wyjaśnione. – powiedział i machnął ręką w lekceważącym geście. Pokiwałam głową, żeby kontynuował. – Ech, no dobrze. Jak pewnie wiesz jestem ginekologiem, ale nie byle jakim. Ma rodzina ma własną klinikę w Berlinie, ale ja postanowiłem pozostać w Polsce, we Wrocławiu. Tutaj się wychowałem. Jednak jest jeszcze coś. – zawahał się przez chwilę. – Jestem gejem. – powiedział gładko, a mnie zmurowało. – Nie chciałem ci powiedzieć, bo bałem się twojej reakcji. A co do gazet, to bardzo często się w nich pojawiam. Przyzwyczaiłem się. – zakończył po chwili milczenia.
- Nie mam nic do twojej orientacji. – oznajmiłam, uśmiechając się szeroko. – Zawsze chciałam poznać geja. – dodałam, widząc zdziwienie na jego twarzy. Nie musiałam czekać długo, aż zareaguje. Nie minęło dwie sekundy, a wybuchł perlistym śmiechem.
- Wiedziałem od początku, że jesteś szurnięta, ale nie żeby aż tak. – wyjąkał pomiędzy kolejnymi napadami śmiechu.
      Dwa dni później, dzięki nie komu innemu, jak Dawidowi, zostałam wypuszczona do ukochanego domku. Pierwsze, co zrobiłam, to pognałam do łazienki, żeby zmyć z siebie szpital. Nie pachniałam najlepiej, uwierzcie mi.
     Kiedy wreszcie stałam czysta, ubrana w ciemne dżinsy, czarną bluzę z napisem i trampki w tym samym kolorze. Z biżuterii założyłam tylko bransoletkę, a włosy zawiązałam w wysokiego kucyka. Nie mam siły się nawet pomalować. Usiadłam na kanapie obok Dawida i razem bezczynnie gapiliśmy się w TV. Szczyt marzeń. W pewnym momencie blondyn poderwał się na równe nogi.
- Nie będziemy tak tu siedzieć! Chodź, idziemy na zakupy. – oznajmił i pociągnął mnie za rękę. Westchnęłam zrezygnowana, ale udałam się w kierunku mojego samochodu.
      Pół godziny później buszowaliśmy już po sklepach w Galerii Dominikańskiej. Miałam ogromną ochotę na lody, ale mój towarzysz stwierdził, że mogłabym się przeziębić, a poza tym to nie najlepiej wpłynęłoby na dziecko, więc zrezygnowałam. Tak samo, jak z McDonald ‘a, KFC i Pizza Hut. Tak, moje życie jest piękne.
     W pewnym momencie poczułam w kieszeni wibracje, wywołane przez mój telefon. Chwyciłam go do ręki. Noela, no cóż. Od niej mogę odebrać. Nacisnęłam zieloną słuchawkę.
~ Hej, zanim cokolwiek powiesz, to chce ci powiedzieć, że zapraszam cię na ślub mój i Fabio, który odbędzie się dwudziestego pierwszego kwietnia, bieżącego roku o godzinie siedemnastej tam, gdzie zawsze chcieliśmy. Możesz wziąć osobę towarzyszącą. Dobra, skończyłam, teraz już masz prawo, żeby się rozłączyć. – zakończyła, a ja nie wiedziałam w pierwszym momencie, co mam zrobić, więc po prostu wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Ludzie, przechodzący obok patrzyli na mnie, jak na skończoną kretynkę, ale ja wciąż nie mogłam przestać się śmiać z powodu słowotoku mojej przyjaciółki z Hiszpanii.
~ Spokojnie, Noela. Przyjadę. – powiedziała. – Zadzwonię później teraz nie mogę rozmawiać. – dodałam, kiedy zobaczyłam nierozumienie na twarzy blondyna.
~ Pa. – usłyszałam po drugiej stronie, a później charakterystyczny dźwięk oznajmił mi zakończenie połączenia.
- To Noe, zaprosiła mnie na ślub. – powiedziałam i skrzywiłam się nieznacznie, kiedy uświadomiłam sobie, kto zawita na tę uroczystość.
- On też tam będzie? – zapytał Dawid. Pokiwałam twierdząco głową. Zauważyłam, jak zaczyna myśleć, by po chwili poderwać się z ławki, na której właśnie siedzimy. – Ni to nie ma na co czekać, idziemy po sukienkę! – zaśmiał się, klaszcząc w dłonie.
- I garnitur. – mruknęłam pod nosem. – Mam zabrać ze sobą osobę towarzyszącą, chyba nie myślisz, że pojechałabym tam sama. Szczególnie, że za miesiąc będzie już widać co nieco. – dodałam, wskazując palcem na brzuch.
      Po męczących dwóch godzinach siedzieliśmy u mnie w domu i popijaliśmy soczek pomarańczowy. W salonie leżało pełno toreb z zakupami. Oczywiście, oprócz sukienki, stałam się szczęśliwym posiadaczem mnóstwa innych rzeczy. Jak to określił Dawid? „Umrę jeśli tego nie kupisz!” Jęczał za każdym razem, kiedy odmawiałam zapłacenia za jakiś najnowszy krzyk mody. O tak, muszę zapamiętać, żeby nie chodzić z nim zbyt często na takie buszowanie po sklepach, bo w dosyć szybkim tempie na mojej karcie może zaświecić się debet.
     O dwudziestej pierwszej Dawid postanowił, że wróci do już do siebie, a ja, po szybkim prysznicu, leżałam w łóżeczku. Niestety mój spokój nie trwał zbyt długo, ponieważ musiałam załatwić coś bardzo ważnego w toalecie, a mianowicie – iść i pozbyć się wszystkich wnętrzności. A już tak dawno tego nie robiłam.
      Przez kolejne dwa tygodnie nie działo się w moim życiu nic ciekawego. Chodziłam rano lub wieczorem do pracy, raz byłam w gabinecie na badaniach i to tak właściwie chyba wszystko. No, oczywiście pomijając wieczorne randki z moim nowym przyjacielem – muszlą klozetową. Jeszcze nigdy nie czułam się aż tak źle. Wymiotowałam średnio pół nocy. Marzenie każdej kobity w ciąży.
      Aktualnie siedzę w samochodzie i kieruję się w stronę zakopanego. Nie powiedziałam o niczym Dawidowi, ponieważ jestem pewna, że ten kretyn pierwszy pchałby się do tego, żeby usiąść za kierownicą. Nie mogłam mu na to pozwolić, bo i tak już dużo dla mnie zrobił. Zdecydowanie za wiele, jak na kogoś, kto praktycznie mnie nie zna. No, ale nic. Jestem mu za to naprawdę bardzo wdzięczna.
      Zaparkowałam w znanym mi już miejscu i wyszłam z samochodu. Kiedy tylko nacisnęłam klamkę,  a drzwi ustąpiły, poczułam wibracje w prawej kieszeni. No to zaraz się zacznie wywód, jaka to Jacqueline jest zła niedobra i w ogóle niewdzięczna. Wdech, wydech. No maluszku, jakoś to przeżyjemy.
~ Daj mi dwie minuty i jestem u ciebie, a później kierunek kino. – usłyszałam w słuchawce jego rozbawiony głos,  później głośny dźwięk klaksonu samochodowego.
~ Wiesz, bo mamy taki jeden problem. – powiedziałam niepewnie i uśmiechnęłam się do recepcjonistki.
~ Jaki? Źle się czujesz? Wiesz, zawsze możemy posiedzieć w domu. – zaczął gadać, jak najęty. Ledwo doszłam do słowa.
~ Nie o to chodzi, po prostu nie ma mnie w domu. – powiedziałam, wiedząc co za chwilę nastąpi.
~ Nie rozumiem, jaki w tym problem. Przecież mogę po ciebie pojechać. – mruknął po chwili zastanowienia.
~ Zakopane. – skrzywiłam się lekko, wypowiadając te słowa. Cisza, jaka zapanowała po drugiej stronie była dosłownie zapowiedzią burzy, jaka miała nastąpić po tym jednym wyrazie.
~ Czy ty się dobrze czujesz! Przecież co się stanie, jak zasłabniesz za kierownicą, albo jakaś inna, bardzo straszna rzecz! – wrzasnął, a ja musiałam odsunąć telefon od ucha, bo moja błona bębenkowa mogłaby tego nie wytrzymać. Wzięłam głęboki oddech i zebrałam się w sobie.
~ Wiesz, na razie jeszcze żyję, mam się dobrze i muszę kończyć, bo moja babcia idzie w moim kierunku. Pa! – zakończyłam połączenie, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź  jego strony.
     Minutę później tonęłam w uścisku staruszki. Przez t kilkanaście dni uświadomiłam sobie, że brakowało mi jej bardziej, niż przez ostatnie kilka lat. Tak, zdecydowanie zdążyłam już przyzwyczaić się do jej niesamowitego ciepła.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu wracasz do domu. – powiedziałam, zacieśniając uścisk.
- Wiesz, ja też się cieszę Jacqueline, że się widzę, ale jedźmy już do domu. Jestem strasznie zmęczona. – powiedziała w moje ramię. Zaśmiałam się cicho. Oto cała moja baba. Zawsze szczera do bólu.
     Włożyłam bagaże do samochodu, a na tylnych siedzeniach kazałam położyć się staruszce, po czym przykryłam ją starannie kocem. Sama natomiast znów zajęłam miejsce kierowcy i odpaliłam silnik. Po piętnastominutowej drodze dotarło do mnie pochrapywanie. Uśmiechnęłam się do siebie. Może ta podróż nie będzie aż tak nudna, jak mi się wydawało.
      Kiedy dotarłam na miejsce zauważyłam, że pod domem stoi samochód Dawida. No tak, nie mogłam spodziewać się lepszego powitania. Zaparkowałam w garażu i obudziłam babcię. Skierowałam nasze kroki do jej sypialni, bo chyba nie obudziła się do końca, ale to dobrze. Przynajmniej się prześpi. Sama natomiast skierowałam się do pojazdu. Blondyn siedział w nim i pisał coś na telefonie. Zastukałam w szybę. Od razu wyszedł z samochodu.
- Czy ty się dobrze czujesz? – zaczął od zaczął od warczenia.
- Mnie również miło cię widzieć. – mruknęłam pod nosem, ironizując jego wcześniejszą wypowiedź. Przewrócił oczami, po czym przygarnął mnie do siebie swoim ramieniem.
- Nie rób mi tak więcej, bo się obrażę. – pogroził mi palcem przed oczami, kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy. Zachichotałam, zasłaniając usta dłonią.
      Przez następne tygodnie wszystko działo się w wyznaczonym harmonogramie. Wstawałam rano, brałam szybki prysznic, jadłam z babcią śniadanie i wychodziłam do pracy. Tam przez kilka ostatnich dni ruch w restauracji zmalał. Nie dlatego, że nikomu nie smakowało jedzenie, czy coś, bo kuchnia była znakomita, ale chyba to jest to, co nazywa się „brakiem sezonu na zwiedzanie”. Faktycznie, Wrocław aktualnie nawiedzała fala niskich temperatur, a co za tym idzie kreska na termometrze nie przekraczała dziesięciu stopni. Nie powiem, nie lubię gorąca, ale mimo wszystko nawet dla mnie jest za zimno.
      Zdążyłam również trochę przytyć. Zaokrągliłam się tu i ówdzie, z naciskiem na tyłek. Chodziłam i marudziłam na każdym kroku, że wyglądam, jak szafa trzydrzwiowa, ale babcia, która wiedziała, że będzie miała prawnuka, za każdym razem śmiała się ze mnie, jak z wariatki. Udawałam wtedy urażoną i żaliłam się nad własnym losem, że będę jeszcze grubsza.
      Teraz jednak stoimy z Dawidem na lotnisku i czekamy na samolot do Madrytu, a ja ledwo powstrzymuję się resztkami silnej woli, żeby stąd nie spieszyć. Kolana mi się niemiłosiernie trzęsą. I to nie z panującego wszędzie zimna, a ze strachu, jaka będzie moja reakcja, kiedy go tam zobaczę. Obawiam się, że nie wytrzymam i rzucę mu się w te umięśnione ramiona, żeby zaraz potem rozpłynąć się z przyjemności spowodowanych … pocałunkami napastnika. Tak właśnie, pomyślałam o pocałunkach, niczym innym! Poczułam, jak Dawid szturcha mnie w ramię. Popatrzyłam na niego.

- Idziemy, samolot przyleciał. – poinformował, a z mojej twarzy odpłynęły wszystkie kolory. Mężczyzna chyba zrozumiał, o co mi chodzi i przygarnął mnie do siebie. Ruszyliśmy w kierunku wejścia na pokład z rączkami od walizek w ręku. No to. Madrycie witaj z powrotem!
_____________________________

No to ten tego, rozdział?
Nuda, nuda, nuda. 
Na razie spadam do kościoła, ale jak wrócę, to dodam prolog na
Nevada

czwartek, 23 stycznia 2014

Partie Sixième: "Zastanawiam się, czy mam się śmiać, czy płakać."

Przyjaźń poznaje się po tym, że nic nie może jej zawieść [...]
~Antoine de Saint Exupery
_________________________________________________

     Leżałam w gabinecie lekarskim i czekałam, aż Dawid przyjdzie. Wczoraj wieczorem pięć razy czytałam instrukcję obsługi testów, zanim w końcu uwierzyłam w to, że jestem w ciąży. Na początku zastanawiałam się, co zrobić, ale mój nowy znajomy obiecał, że mi pomoże. Dziękuję Bogu za to, że wtedy na niego wpadła i byłam przez moment na tyle inteligentna, żeby podać mu swój numer telefonu. Nie wiem, co bym teraz ze sobą zrobiła. Chyba zaryczała na śmierć.
     Moje smętne rozmyślania przerwało skrzypnięcie drzwi. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam blondyna w pełnej okazałości. Jego twarz wrażała skupienie, ponieważ przeglądał całą masę papierów, które ledwo trzymał w obydwu rękach. Rzucił nimi na biurko i popatrzył na mnie. Nie odezwał się słowem, tylko uśmiechnął do mnie, dając tym samym znak, że będziemy zaczynać. Westchnęłam zrezygnowana i podwinęłam koszulkę. Wzdrygnęłam się, gdy na mojej rozgrzanej skórze poczułam zimny żel. Nie patrzyłam na ekran. Pewnie i tak nic bym tam nie zobaczyła.
- Drugi miesiąc. – poinformował Dawid. Zacisnęłam powieki. Już dwa miesiące noszę pod sercem dziecko Karima. Zaczynam zastanawiać się, czy mam płakać, czy się śmiać. Chyba jednak to pierwsze. – W przyszłym miesiącu będę mógł ci powiedzieć, jaka płeć. Jednak na tą chwilę wiem, że rozwija się dobrze. – dodał, patrząc prosto na moją twarz.
- Pomożesz mi, na pewno? – zapytałam, zerkając w jego źrenice. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
- Od wczoraj nie zmieniłem zdania. – powiedział i podał mi ręczniki, żebym się wytarła.
      Siedziałam w domu. Był już wieczór. Patrzyłam na gwiazdy i wspominałam. Wiem, że nie powinnam, ale nie potrafię inaczej. Zabijam samą  siebie od środka. Mimo to, nie mogę inaczej, po prostu nie potrafię.
      W niewielkiej kawiarence siedziała para. Dziewczyna jadła lody, a chłopak cały czas usiłował jej w tym przeszkodzić, rozśmieszając ją. Ona jednak nie poddawała się tak łatwo i dusiła w sobie szaleńczy chichot. W końcu nie wytrzymała i upaprała swojemu towarzyszowi twarz. Ten na początku nie wiedział, co się stało, ale w końcu uśmiechnął się wrednie, podszedł do dziewczyny i wziął ją na ręce, zupełnie ignorując zdziwione spojrzenia ludzi, znajdujących się w lokalu. Wyniósł ją na zewnątrz i skierował się do pobliskiego jeziora. – Teraz musisz pomóc mi to zmyć. – powiedział chłopak i wskoczył z nią do wody.
      Pamiętałam ten dzień, jakby to było wczoraj. Wtedy jeszcze nie byliśmy z Karimem parą. Jedyne, co nas łączyło, to przyjaźń. Wtedy chciałam zjeść na spokojnie lody, ale ten kretyn mi na to nie pozwalał, ponieważ stwierdził, że od tego można przytyć, a on mi na to nie pozwoli. Wkurzyłam się i wsadziłam mu łyżeczkę w twarz, za co on odwdzięczył mi się czymś jeszcze gorszym. Dwa dni się do niego nie odzywałam…
      Ta sama dziewczyna i ten sam chłopak siedzą w parku, na jednej z licznych ławek. Dziewczyna uśmiechała się szeroko, wystawiając twarz do słońca, tym samym usiłując złapać jego pierwsze, letnie promienie. Chłopak nie wyglądał na wyluzowanego, a nawet wręcz przeciwnie. Każda jego komórka ciała była tak zestresowana, że tylko cud sprawił, że jeszcze siedział, a nie leżał nieprzytomny. Chciał stamtąd uciec, ale nie chciał wypaść na tchórza. Musiał spróbować. – Jacqueline, lubisz mnie? – Zapytał. Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego zdziwiona. – Oczywiście, że tak. Przecież jesteśmy przyjaciółmi. – Odpowiedziała. Chłopak spiął się jeszcze bardziej. Nic z tego nie zrozumiała. – Ale mi chodzi o to, czy mnie lubisz, czy lubisz lubisz? – Mruknął pod nosem, stając się czerwony, jak jeszcze chyba nigdy. Spuścił zażenowany wzrok na brązową ławkę. Dziewczyna podłapała, o co mu chodzi. Przybliżyła się do niego i pocałowała prosto w usta. Był zdziwiony. Nie spodziewał się takiej reakcji z jej strony. Liczył bardzie na to, że ucieknie, a podłodze jeszcze zwyzywa go od kretynów i idiotów.
    Tak, to był ten dzień, kiedy Karim zapytał mnie, czy nie chciałabym zostać jego dziewczyną. Zgodziłam się bez wahania. Byłam w nim wtedy zakochana, on chyba we mnie też. Moje smętne wspominani przerwało otwieranie drzwi. Dobrze wiedziałam, kim jest tajemniczy przybysz.
- Wróciłem. – usłyszałam od drzwi głos Dawida. Szybko otarłam samotną łzę, która nawet nie wiem, kiedy pojawiła się na moim bladym policzku. Zeskoczyłam z parapetu i udałam się prosto do kuchni, gdzie krzątał się blondwłosy mężczyzna.
- Po co ci to wszystko? – zapytałam. Stałam w drzwiach, oparta o framugę, z rękami skrzyżowanymi na wysokości klatki piersiowej, wskazując reklamówkę, po brzegi wypchaną … czymś.
- To pomarańcze, jabłka, gruszki i inne bardzo dobre owocki. – powiedział, szczerząc się do mnie, jak głupi. Wywróciłam oczami. Już wiedziałam, że zacznie się ta sama gadka, którą prawi mi odkąd dowiedziałam się, że jestem w ciąży.- Musisz … - zaczął, ale nie dane było mu skończyć, ponieważ postanowiłam skończyć za niego wykutą na pamięć regułkę.
- Tak, tak, wiem. Mam się zdrowo odżywiać dla dobra swojego, ale przede wszystkim dziecka. Od wczoraj wieczorem cały czas mi to powtarzasz, a ja za każdym razem mówią ci, że doskonale to wiem. – mruknęłam pod nosem. Podeszłam do niego i jego owocków. Wyjęłam z siatki największe jabłko i zaczęłam je jeść.
- Grzeczna dziewczynka. – pochwalił mnie blondyn. Nie wiem, jak długo z nim wytrzymam.
     Wieczorem postanowiliśmy przejść się do parku we Wrocławiu. Oczywiście cały czas się wydurnialiśmy. Ludzie omijali nas szerokim łukiem, odwracając się i patrząc, jak na parę niezrównoważonych wariatów. Jednak my po prostu mieliśmy ich w poszanowaniu. Liczyło się to, że wreszcie przestałam choć na chwilę myśleć o nim.
       Jednak po jakimś czasie musieliśmy wrócić, ponieważ uderzyłam nadgarstkiem w ławkę i rany, które zdążyły się już trochę zagoić, zaczęły krwawić. Dawid stwierdził, że nie można tego zlekceważyć i zabrał mnie do szpitala na zszycie. Fajnie, prawda?
Karim, Hiszpania, Madryt
     Siedziałem sobie przed telewizorem i skakałem po kanałach. Jakąś godzinę temu skoczył się trening, a ja nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Obracałem w dłoniach telefon. W pewnym momencie usłyszałem głośne walenie w drzwi, a zaraz potem do środka wparował nie kto inny, jak Fabio Coentrao, a zaraz za nim Ramos. Tak, ta para zdecydowanie jest nierozłączna. Ja nie wiem, jak Sandra i Noela z nimi wytrzymują.
- Mi też was miło widzieć. – mruknąłem pod nosem, odwracając się po woli w ich stronę.
- Nie pierdol, tylko patrz, co mam. – wrzasnął Sergio i zaczął machać w te i z powrotem jakimś świstkiem papieru. Popatrzyłem na niego bez żadnych emocji, po czym wróciłem do mojego wcześniejszego zajęcia. – Ty naprawdę nie chcesz wiedzieć, co to jest? – zapytał zrezygnowany.
- Kawałek papieru, najprawdopodobniej zamazany. – mruknąłem obojętnie.
      W pewnym momencie usłyszałem, jak coś z całej siły wali w moje drzwi. Zerwałem się z łóżka i już chciałem pobiec, żeby otwierać, ale powstrzymał mnie Fabio. Popatrzyłem na niego, jak na wariata, kiedy moje antywłamaniowe drzwi nie przestawały zbierać solidnych ciosów.
- To Noe i San. Nie radzę. – tym razem postanowiłem posłuchać kogoś innego niż siebie. Po ostatnich wydarzeniach dobrze wiem, jak niebezpieczne są te dwie, a już szczególnie, kiedy znajdują się w tym samym pomieszczeniu.
- Tylko co one ode mnie chcą? – zapytałem, rozkładając ręce. Nie przypominam sobie, żebym ostatnio im coś zrobił. Oczywiście pomijając incydent w domu Fabio.
- Przyszły po to. – mruknął Sergi, cały czas wymachując karteczką. Popatrzyłem na niego zrezygnowany, spojrzeniem sugerując, żeby wytłumaczył mi, co to do jasnej cholery jest, że te dwie gotowe są za to zabić? – Numer! Do twojej Jacqueline! – podbiegłem do stopera i niemalże wyrwałem mu przedmiot z dłoni. Zacząłem wklepywać numer w telefon. Zawahałem się chwilę. Czerwona czy zielona?
- Poczekaj, musisz jeszcze coś wiedzieć. – przerwał moje rozmyślania Sergio. Popatrzyłem na niego, wyrażając wzrokiem, że ma się pospieszyć. – Daj laptopa. – powiedział, a ja westchnąłem zrezygnowany. Nic jednak nie powiedziałem, tylko zniosłem z góry komputer i podałem im. Kazali mi usiąść. Tak też zrobiłem. Pogrzebali cos chwilę w Internecie, po czym podali mi sprzęt. To, co zobaczyłem sprawiło, że nie wiedziałem, czym mam się śmiać, a może raczej płakać. Chyba jednak skłaniam się do tego drugiego.
Jacqueline, Wrocław, Polska
     Przeglądałam witryny internetowe, kiedy natrafiłam na artykuł ze sobą w roli głównej. Od razu go otworzyłam. Każde następne zdanie trafiało prosto w moje serce i powodowało łzy na policzkach. Dobra, byłam przyzwyczajona do tego, że było o mnie głośno w mediach. Krytykowali mój ubiór, jechali po tym, jak Karim musiał trzy dni dobijać się do mojego mieszkania w Lyonie, pewnego pięknego wieczoru. Jednak jeszcze nigdy nie dostałam aż takich batów. Po prostu zmieszali mnie z błotem.

A jednak to prawda!!!
Niejaka Jacqueline Renan (23 l.), która do niedawna pozostawała narzeczoną Karima Benzemy (25 l.), ostatnio została przyłapana w parku z przystojnym blondynem. W swoim towarzystwie bawili się wręcz niesamowicie i dopiero niewielki wypadek sprawił, że musieli przerwać czas, spędzony wspólnie.
Jednak nie to będzie dzisiaj głównym tematem naszego artykułu. Niedawno, Karim zapytany o to, dlaczego rozstał się z narzeczoną, odpowiedział prosto i zwięźle. „Zdradziła mnie”. Nikt nie spodziewał się tego po niej, ale cóż. Widocznie popularność, jaką dał jej związek z piłkarzem sprawiła, że poczuła się zbyt pewna siebie.
Zeznania Karima potwierdzają poniższe zdjęcia, które udało się zrobić naszemu fotoreporterowi. Pozostaje tylko jedno pytanie. Jacqueline, dlaczego?

     Już chyba po raz setny czytałam ten sam fragment i dalej nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Zamknęłam oczy i trzasnęłam klapą od laptopa, nie zważając na to, że mogę ją w ten sposób zniszczyć. Musiałam jak najszybciej wyładować jakoś swoją złość. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, był mój telefon. Wzięłam go do ręki i rzuciłam nim z całej siły o ścianę. Usłyszałam tylko trzask, oznajmiający że aparat rozleciał się na kilkaset kawałków. Nie obchodziło mnie to teraz.
      Poderwałam się z krzesła obrotowego, co nie było najlepszym posunięciem. Poczułam, jak w podbrzuszu zaczyna ściskać mnie jakaś niewidzialna siła, co powodowało niesamowity ból. Pociemniało mi w oczach, a kolana ugięły się pod moim własnym ciężarem. Oddech znacznie przyspieszył, wydawało mi się, że nie mogę złapać oddechu. Zaczęłam ciężko dyszeć i opadłam na kolana, opierając się jedną ręką o obrotowy fotel, który dzięki Bogu nie odjechał, kiedy z niego wstałam. Obraz coraz bardziej zaczynał stawać się niewyraźny, aż w końcu nic nie widziałam. Ręce nie dały rady utrzymać mnie w pozycji klęczącej, co sprawiło, że opadłam jeszcze niżej, opierając się dłońmi o podłogę. Usłyszałam, jak ktoś chodzi do mojego mieszkania, ale nie byłam w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku, poza przeciągłym jęknięciem. Później nie było już zupełnie nic, zemdlałam.
Dawid, Wrocław, Polska
     Wszedłem do mieszkania Jacqueline, zaniepokojony tym, co zobaczyłem na Internecie. Jeżeli ona to przeczyta i zacznie się tym przejmować, może być niezaciekanie. Usłyszałem niezidentyfikowany dźwięk, a raczej coś, jakby jęk spowodowany bólem. Natychmiast pokierowałem się tam, skąd on pochodził. Znalazłem Jacqueline, leżącą na podłodze. Jednak się spóźniłem!
    Od razu zacząłem mierzyć jej puls, drugą ręką wyszukałem numeru pogotowia i czekałem, aż mój znajomy odezwie się po drugiej stronie. Musiałem działać szybko, żeby Jacq nie straciła swojego maleństwa.
- Pogotowie rat … - zaczął głos po drugiej stronie, ale od razu weszłam w słowo.
- Damian, przyślij mi jak najszybciej karetkę na Wrocławską 19. – powiedziałem, lekko podniesionym z emocji głosem.
Karim, Madryt, Hiszpania

      To wszystko przeze mnie. Chodzi mi o ten pieprzony artykuł, w którym piszą o Jacqueline, jak o dziwce. Dlaczego ja wtedy w tym wywiadzie powiedziałem, że to ona mnie zdradza? Boże, jaki ze mnie jest kretyn! I teraz jeszcze chcę do niej zadzwonić, jak gdyby nigdy nic? Tak, na pewno szczęśliwa odbierze telefon. Nie, nic nie zrobię. Po prostu odpuszczę i nie będę psuł jej tego szczęścia, które w tak krótkim czasie udało jej się odbudować.
~~~~~~~~~~
Po długiej walce, którą odbyłam sama ze sobą - publikuję.
Wiem, że nie jest najwyższych lotów, ale na nic więcej na razie nie jest mnie stać.
Przepraszam,
Nevada.

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Partie Cinquième: "Jest po prostu zajebiście!"

Dla większości ludzi problem tkwi przede wszystkim w tym, żeby być kochanym, a nie w tym, 
by kochać, by umieć kochać.
~ Erich Fromm
___________________________________

Jacqueline, Zakopane, Polska
     Stałam sobie w korku na Zakopiance, kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki „Hey Brother”, oznaczające że ktoś usiłuje się do mnie dodzwonić. Chwyciłam do ręki telefon i spojrzałam. Numer nieznany. No cóż, zawsze mogę zaryzykować. Nacisnęłam zieloną słuchawkę, ruszając kilka metrów do przodu.
- Słucham. – powiedziałam, kiedy przyłożyłam aparat do ucha.
- Hej. – usłyszałam niepewny głos. – My kiedyś na siebie wpadliśmy i wtedy dałaś mi swój numer telefonu. – wyjaśnił ktoś po drugiej stronie. Zaczęłam szukać w pamięci podobnego zdarzenia i nagle mnie olśniło.
- A tak, już pamiętam. – odpowiedziałam wesoło. Szczerze? Zupełnie zapomniałam.
- No to, chciałem zapytać, czy nie chciałabyś się ze mną spotkać? – słychać było, że sprawia mu wiele trudu zapytanie o to.
- Jutro o osiemnastej trzydzieści pod fontanną na starym rynku? – zaproponowałam trąbiąc na jakiegoś kolesia, który właśnie werżnął się przede mnie. Co za cham zbolały.
- Nie ma problemu. – odpowiedział. – To do zobaczenia.
- Na razie.
    Reszta drogi minęła mi w miarę spokojnie. Do Wrocławia wróciłam gdzieś koło siedemnastej. Od razu poszłam do łazienki, przebrałam się w piżamę, a później spać. Nie miałam siły o niczym myśleć, więc od razu zmorzył mnie upragniony sen.
Karim, Hiszpania, Madryt
    Od pół godziny siedzimy u Fabio i czekamy, aż Noela z Sandrą wrócą z zakupów. Co znaczy my? Ronaldo, Ramos, ja, Coentrao, Casillas i Kaka. Kiedy wreszcie weszły do środka były bardzo zdziwione tym, ilu nas jest. Już chciały iść na górę, ale w ostatnim momencie drogę zastawił im Sergio i zdziwione zaprowadził do salonu po czym posadził na kanapie.
- Gdzie jest Jacqueline? – zapytałem prosto z mostu. Noela zaśmiała się i popukała w czoło.
- Uważaj, bo ci powiem. – zakpiła i usiłowała się podnieść, ale Cristiano powstrzymał ją od tego.
- Mamy czas. – zaśmiał się Kaka. Obrażona dziewczyna splotła ramiona na wysokości piersi. Nic im nie powie!!
Jacqueline, Polska, Wrocław
    Rano obudziłam się cała obolała. Niechętnie zeszłam z łóżka i poczłapałam do łazienki. Czeka mnie dziś wspaniały dzień w pracy. Żałuję, że nie wybłagałam przynajmniej dwóch dni wolnego. Teraz przynajmniej mogłabym sobie spać, jak normalny człowiek, zmordowany po podróży. No, ale nic. Już umyta i ubrana powlokłam się do kuchni i zrobiłam bardzo, bardzo mocną kawę. Mam cichą nadzieję, że ona mnie ocuci. Czekając, aż ekspres skończy produkować napój bogów, otworzyłam lodówkę. Światło. Właśnie tyle w niej znalazłam. No nic, zjem bułkę.
    Równo o godzinie osiemnastej wyszłam z pracy. Kiedy tylko stanęłam na świeżym powietrzu poczułam, że życie w końcu do mnie wraca. Wzięłam głęboki oddech. O tak, wrocławskie powietrze. Tego było mi trzeba. Skierowałam swoje kroki w kierunku fontanny, gdzie umówiłam się z tajemniczym nieznajomym. Usiadłam na ławce w dość widocznym miejscu i zajęłam się bawieniem telefonem.
     Nie czekałam długo, a poczułam na moich oczach chłodne dłonie, które przysłoniły mi cały świat. Moje lewe ucho obiegł ciepły oddech, który sprawił, że po plecach przebiegł mi przyjemny dreszcz. Zapach perfum od razu podział na moje nozdrza. Były mocne, ale przyjemne.
- Witaj ponownie. – usłyszałam. Ściągnęłam delikatnie jego dłonie z moich oczu i odwróciłam się z uśmiechem na ustach.
- Mi ciebie również miło widzieć. – odpowiedziałam. Chłopak przeszedł na drugą stronę ławki i ukłonił się nisko, tak jak to kiedyś robili.
- Nazywam się Dawid Malinowski. Czy uczyni mi pani tę przyjemność i zje ze mną późny obiad w jednej z tutejszych restauracji? – zapytał, podnosząc jedynie głowę i patrząc na mnie wyczekująco.
- Z wielka przyjemnością. – odpowiedziałam i podeszłam do niego. – A tak na marginesie, to nazywam się Jacqueline Renan, oczywiście, jakby cię to obchodziło. – zaśmiałam się.
    Dzisiejszy wieczór minął mi bardzo przyjemnie. Spędziłam go w całości w towarzystwie Dawida. Mieliśmy wiele wspólnych tematów. Posiłek również był dobry, jednak jedzenie dzisiaj spadło na drugi plan. Liczyło się tylko nasze wzajemne towarzystwo. Nie czułam się tak wspaniale już dawno. Tak właściwie to od momentu przeprowadzki do Madrytu. W Lyonie Karim był wspaniałym narzeczonym, dopiero w Hiszpanii pokazał siebie prawdziwego. Smutne, ale prawdziwe. No trudno, ja już nie będę płakać. Powiedziałam o wszystkim mojemu nowemu znajomemu. To on pokazał mi dzisiaj, że nie warto się przejmować. Czy właśnie zaczynam zapominać o pewnym gorącym Francuzie? Oby, już najwyższa pora.
Karim, Hiszpania, Madryt
    Siedzimy z chłopakami, którzy byli w domu Fabio, u mnie. Każdy w dłoni dzierży lód i przykłada do obolałego miejsca. Tak, Sandrze i Noeli w końcu się znudziło, a uwierzcie mi, jak te dwie są wściekłe, to nie jest za ciekawie. To to chyba nigdy siły nie traci. Może opowiem wam o krótce, jak każdy wygląda.
    Najbardziej oberwało biedne Ramosiątko, które stało naprzeciw swojej własnej żony. Dostał takiego kopniaka w to miejsce, że jeszcze, po dwóch godzinach, nie jest w stanie się wyprostować. Leży, więc na dywanie i zwija się w bólach. Fabio ma podbite oko na wskutek bliższego spotkania pięści z nim. Ronaldo siedzi w kiblu i cały czas oddaje swoje wnętrzności. Tak, nie mylicie się. Kopniak w brzuch, to nic przyjemnego. Kaka natomiast ma rozdrapany policzek. Noela powinna w końcu obciąć szpony. Biednemu Casillasowi cały czas dzwoni w głowie. Nie ma to, jak odbić się łbem od podłogi. A ja sam przyciskam lód do nosa, który w niewyjaśnionych okolicznościach został rozwalony i krew leci z niego ciurkiem.
- Umarłem, czy jeszcze żyje? – wyjąkał Sergio, usiłując przekręcić się na drugą stronę. I tak nic z tego mu nie wyszło.
- Sory starym próbowaliśmy, ale jak widzisz prawie ponieśliśmy straty w ludziach. – jęknął Fabio, odchylając głowę do tyłu. Mruknąłem coś pod nosem, sam nie wiem, co.
- Ja was wszystkich kocham ludzie, ale błagam. Zamknijcie japy, bo jak babcie kocham będziecie dzisiaj leżeć w grobach. – uprzejmie poprosił Iker, chowając głowę w kolanach. Jest zajebiście.
Jacqueline, Polska, Wrocław
   Obudziłam się rano, ale to jest właśnie jeden z tych dni, kiedy wolałabym umrzeć. Brzuch mnie boli, a pół nocy spędziłam z głowa w klozecie, pozbywając się wszystkiego, co mam w środku i słuchając szumu morskich fal, zaglądając w odpływ. Genialnie, co nie? Jednak najdziwniejsze jest to, że nie przypominam sobie, żebym zjadła coś, co mogłoby mi zaszkodzić. Już miałam nacisnąć klamkę, żeby opuścić pomieszczenie, ale w ostatnim momencie rzuciłam torebką w kąt i pobiegłam do łazienki. O tak, właśnie takiego dnia potrzeba mi było do szczęścia.
    Jakoś dowlekłam się do pracy. Wszystkie dziewczyny od razu widziały, że cos jest nie tak. Oczywiście wybłagałam u Weroniki, żeby przyjęła mnie dziś na zmywak. Nie chciałbym, żeby restauracja przestała pracować, bo zarzygałabym ją. W pewnym momencie zauważyłam znajomą twarz w drzwiach do kuchni. Dawid stał tam w całej swojej okazałości i rozmawia z szefem. No nic, ja nie podejdę, ale on kiedy mnie zauważył, a i owszem.
- Jacqueline, co ty tutaj robisz? – zapytał, patrząc na mnie zdziwiony.
- Aktualnie myje talerze. – powiedziałam i zaczęłam machać mu jednym przed oczami.
- Przecież wujek powiedział, że jesteś kelnerką. – mruknął pod nosem, podnosząc jedna brew.
- Wujek? – powtórzyłam zdziwiona.
- No tak, mój wujek jest właścicielem hotelu i restauracji jednocześnie. – wytłumaczył. – Dlatego teraz mogę cię porwać z pracy. – posłał w moim kierunku uśmiech, od którego nie jednej dziewczynie miękną nogi. 
     Siedzieliśmy u mnie w domu. Zdążyłam wytłumaczyć Dawidowi, dlaczego jestem, jak on to tak ładnie ujął, „biała, jak psie gówno”. Fajnie, no nie? Oczywiście mój stan nie poprawił się ani trochę. Mężczyzna cały czas obserwował mnie z boku i odmówił napicia się lampki wina. Dziwne, ale nie będę wnikać. Może po prostu jest abstynentem?
    Około godziny dziewiętnastej postanowił, że będzie już się zbierał. Staliśmy przy drzwiach i żegnaliśmy się, ale mój żołądek poczuł ogromną potrzebę ujrzenia światła dziennego, więc natychmiastowo znalazłam się w toalecie. Mój nowy znajomy również tam poszedł. Kiedy wreszcie mogłam normalnie rozmawiać, on postanowił pomęczyć mnie pytaniami.
- Kiedy ostatni raz miałaś okres? – zapytał ni stąd, ni z owąd. Popatrzyłam na niego oczami, jak pięciozłotówki. Po co mu taka informacja?
- Nie wiem, dawno temu. – mruknęłam pod nosem.
- A wcześniej miałaś regularnie, czy nie bardzo? – zadał kolejne pytanie.
- Raczej regularnie. – wzruszyłam ramionami. Dawid mruknął pod nosem ciche „zaraz wracam”, a później zniknął za drzwiami, na co wskazywało ich skrzypnięcie.
    Zaczęłam mocno myśleć nad tym, do czego on mógł zmierzać. Jaki normalny chłopak pyta się dziewczyny przy drugim spotkaniu, kiedy ostatni raz miała okres? Jak jakiś … ginekolog. Zaraz, chwila, moment. Czy on właśnie sugerował, że ja? Nie, przecież to nie możliwe! Ale … nie, nie ma żadnego „ale”!
Karim, Hiszpania, Madryt
   Siedzę sobie spokojnie w domu razem z Fabio i gramy w Fife, aż tu nagle słyszę dzwonek do drzwi. Zwlokłem się niechętnie z kanapy i powędrowałem do drzwi, zastanawiając się, kto to taki może przychodzić niezapowiedziany o osiemnastej. Wszyscy raczej dzwonią do mnie z zapowiedzią. Popatrzyłem przez wizjer, ale szybko go zasłoniłem. Nie wierząc w to, co zobaczyłem otworzyłem drzwi na oścież.
- Mamusia?! – wykrzyknąłem, widząc kobietę w podeszłym wieku, stojącą przede mną.
- A co, już nie poznajesz własnej matki? – zapytała, uśmiechając się szeroko i zaczęła mnie przytulać.
    Po szybkim, pięciominutowym przywitaniu, wziąłem się za zanoszenie bagaży mamy do pokoju gościnnego. Stając w drzwiach salonu coś sobie przypomniałem. Tam jest syf, jak nie wiem gdzie! Od razu rzuciłem wszystkie torby, jakie trzymałem w rękach i zacząłem kierować moją rodzicielkę w stronę kuchni. Ona nie może tego zobaczyć, bo mi nogi z tyłka powyrywa. Pognałem do chłopaków, wymachując rekami na wszystkie strony.
- A temu, co mowę odebrało? – zapytał Sergio, patrząc na mnie dziwnie. Tak, wszyscy zdążyliśmy już dojść jakoś do siebie. Tylko Iker stwierdził, że musi się natychmiast położyć spać i pojechał do domu.
- Mama. Kuchnia. Sprzątać tu! – zacząłem wyrzucać z siebie pojedyncze wyrazy. Te ciołki jednak chyba nie zrozumiały, o co mi chodzi, po patrzyli na mnie w dalszym ciągu, jak na kretyna. – Do jasnej cholery, ruszać w końcu dupy i sprzątać, bo mamunia przyjechała! – wydarłem się na całe gardło, zapominając, że od kuchni dzieli mnie tylko kilka kroków. Poczułem cos ciężkiego na głowie.
- Karimku, jak ty się w ogóle wyrażasz do kolegów? – zapytała mama, mrużąc oczy. Już wiedziałem, że z tym Karimkiem będę miał jutro na treningu przerąbane. I, sądząc po ich minach, kilka następnych tygodni również.
- My się chyba będziemy zbierać, proszę pani. – powiedział Kaka. Tak człowieku, zabierz tych kretynów, zanim jeszcze czegoś się dowiedzą.
- Spokojnie, Karim Mostafa na pewno będzie chciał, żebyście jeszcze zostali. Dajcie mu tylko odtransportować moje rzeczy do pokoju, to się położę.
    I piętnaście minut później siedziałem z chłopakami z powrotem w salonie. Musiałem jeszcze tylko wytłumaczyć, czemu mam pogruchotany nos. Teraz znoszę docinki ze wszystkich stron. Niech ta banda debli już sobie pójdzie, mamo! Albo nie, nie przychodź! Śpij sobie.
Jacqueline, Polska, Wrocław
    Nie pomyliłam się. Dawid przyniósł mi test ciążowy. Moczy się on teraz w moich siuśkach, a my jak gdyby nigdy nic oglądamy jakiś bezsensowny talent show. W końcu jednak mężczyzna się podniósł i powędrował do łazienki, a ja za nim. Chwycił biały przedmiot w dłoń. Popatrzył na niego, a później na mnie. Czekałam niecierpliwie na jego odpowiedź.

- Dwie kreski. – poczułam tylko, jak świat staje się czarny, a później tracę kontrole nad własnym ciałem. Jak to możliwe. Jest po prostu zajebiście!
___________________________________________________________

Wierzcie, albo nie, ale macie tutaj trzy i pół strony moje ciężkiej pracy umysłowej. 
Myślałam, że będzie coś więcej, ale nie! Ja zawsze  muszę się przeliczyć -.-'
No nic. Pozdrawiam i życzę miłej nocy,
Nevada.

czwartek, 2 stycznia 2014

Partie Quatrième: "Czyżby to ten moment, kiedy zaczyna się wszystko wyjaśniać?"


      Po wywiadzie dla jakiejś telewizji sportowej, wróciłem wreszcie do domu. Byłem wycieńczony w każdy możliwy sposób. Rzuciłem torbą treningową w kąt i ruszyłem do łazienki. Zimny prysznic trochę mnie orzeźwił. Ubrałem bokserki i ruszyłem do kuchni po zimne piwo. Dziś w telewizji leci podobno jakaś komedia, która ma być bardzo śmieszna. No cóż i tak nie mam żadnych planów na wieczór. Stanąłem w wejściu do salonu i zamarłem. Na kanapie siedzieli Sergio i Fabio, a razem z nimi (o zgrozo!) Noela. Zlokalizowałem na fotelu jakieś dresowe spodnie. Podszedłem do nich i ubrałem je w tempie ekspresowym.
- Dzień dobry, panie Benzema. – warknęła dziewczyna, a ja wiedziałem, że nie jest dobrze. Popatrzyłem błagalnie na chłopaków, ale oni zdawali się nie słyszeć moich niemych błagań o pomoc. – Boi się pan? To bardzo dobrze, bo istnieje duża możliwość, że urwę panu za chwilę jaja. – mruknęła pod nosem i podniosła się z kanapy, a ja panicznie zacząłem myśleć, co mogę zrobić. – Teraz mnie pan posłucha. – Z każdym krokiem niebezpiecznie się do mnie zbliżała. – Jest pan skończonym chamem, żeby nie określić tego mocniej. Nie umiał pan docenić skarbu, jakim była Jacqueline. Nie dość, że niszczył jej pan życie, kiedy była tutaj, to teraz miał pan czelność zrobić z niej dziwkę na oczach kilku milionów ludzi na całym świecie! – ostatnie zdanie wykrzyczała mi prosto w twarz. Była zła, a ja odcięty od drogi ucieczki przez ścianę, którą miałem za plecami. – Teraz odszczeka pan wszystko, co powiedział i zrobi wszystko, żeby już nigdy nic więcej sobie nie zrobiła! – kiedy zorientowała się, że powiedziała za dużo, zakryła usta ręką, a ja zacząłem gorączkowo myśleć.
- Co Jacqueline sobie zrobiła? – nie wiem, dlaczego, ale moje ciało opanował dziwny niepokój.
Jacqueline, Polska, Wrocław
     Trzy dni, które dzieliły mnie od wyjazdu z babcią do Zakopanego minęły w zastraszająco szybkim tempie. Aktualnie wyjeżdżam z garażu. Moja babcia zdążyła już usnąć na tylnych siedzeniach. I bardzo dobrze. Przynajmniej nie zmęczy się podróżą. W końcu prawie trzy godziny jazdy, to nic przyjemnego dla osoby w jej wieku.  
     Mamy godzinę czwartą rano. Wszędzie jest jeszcze ciemno. Ruch, jak na tą porę, jest całkiem spory. Mam nadzieję, że dojedziemy bez problemów. Włączyłam cicho radio i zaczęłam wsłuchiwać się w muzykę z niego płynącą. W CB jacyś mężczyźni kłócą się o to, kto komu zajechał drogę. Sypią się całkiem ciekawe słowa, ale ja ich nie będę powtarzać, nie ma najmniejszej potrzeby. Usłyszałam, jak dzwoni mój telefon. Miałam go przymocowanego na specjalnym stojaku do szyby tak, żebym ni musiała spuszczać wzroku z drogi. Bez patrzenia na ekran odebrałam.
- Jacqueline, muszę ci cos powiedzieć, tylko błagam, nie krzycz! – usłyszałam w słuchawce przerażony głos Noeli. Zaśmiałam się pod nosem i pokręciłam głową z dezaprobatą. Ta, to zawsze wali prosto z mostu.
- Mi ciebie też bardzo miło słyszeć. – powiedziałam z rozbawieniem. – Jak już cię tak wzięło, to mów. Przez telefon cię nie zabije. – dodałam, kiedy dalej się nie odzywała.
- No dobrze. – zaczęła niepewnie. – Karim wie o tym, co zrobiłaś. – kiedy tylko uświadomiłam sobie, co powiedziała, krew odpłynęła z mojej twarzy. Zjechałam na pobocze, żeby nie spowodować wypadku, bo czułam się, jakbym zaraz miała zemdleć. Wzięłam głęboki oddech. Modliłam się w duchu, żeby to był jakiś niesmaczny żart. – Jacqueline. Proszę, posłuchaj nie do końca. – jednak ja nie chciałam. Po prostu się rozłączyłam. Odczekałam chwilę, wzięłam kilka głębokich wdechów i dopiero wtedy ruszyłam. A myślałam, że Noeli mogę zaufać.
Karim, Hiszpania, Madryt
    Od godziny mamy trening. Nie jestem w stanie skupić się na niczym innym, jak na tym, że Jacqueline potrafiła zrobić sobie cos takiego. Jednak jedno pytanie cały czas obijało mi się w głowie. Czy ona tak postąpiła właśnie z mojego powodu? Przecież zawsze wydawała się być silną kobietą. Debilu! Przecież ty od jakiegoś czasu nawet nie zwracałeś na nią uwagi! W pewnym momencie poczułem, jak dostaję piłka prosto w głowę. Odwróciłem się w tamtym kierunku i zobaczyłem nienawistne spojrzenie Sergio. Matko, znowu się zaczyna.
- O, to tutaj ktoś jest! Wybacz Benzema, wydawało mi się, że w tamtym miejscu jest powietrze! – warknął i znów zaczął we mnie kopać piłkami. Starałem się ich unikać, ale nie wszystkie się udało.
- Skoro wiesz, że jednak istnieję, to mógłbyś wreszcie przestać? – zapytałem, patrząc na niego spod byka.
- Może jednak nie? – zapytał retorycznie, a ja poczułem kolejne uderzenie, tym razem prosto w zęby. – Wiesz, musi istnieć jakiś sposób, żeby wreszcie wbić ci rozum do głowy! Obiecuję, że znajdę ten sposób! – dodał i znów zaczął kopać. Wiem, że nie mam, co liczyć na pomoc z zewnątrz, więc wkurzony skierowałem swoje kroki w stronę zejścia z boiska.
- A ty Benzema gdzie? – usłyszałem warknięcie trenera.
- Jak najdalej od niego. – mruknąłem.
- Dosyć tego! Macie natychmiast udać się wszyscy, cała trójka do szatni i przedyskutować sprawę! – popatrzyliśmy z Ramosem na trenera zdziwieni, jednak żaden nie chciał się odezwać. Mou wybuchł, nikt nie będzie ryzykować. – Dla zrozumienia. Tym trzecim Jest Coentrao! Jazda mi już! – dodał głosem nieznoszącym sprzeciwu. Od razu udaliśmy się w kierunku szatni. Kiedy tylko drzwi za nami się zamknęły zaczęło się piekło.
- Ja nie będę przebywał z nim w jednym pomieszczeniu dłużej, niż sekundę! – krzyknął Ramos i zaczął zmierzać ku wyjściu. Jednak Fabio powstrzymał go w ostatnim momencie. Czyli jednak nie ma dla mnie ratunku.
- Poczekaj! Może najpierw nam się wytłumaczy, bo ostatnio Noela mu nie dała. – zaproponował. Ich spojrzenia skierowały się prosto na mnie. – Dawaj, bo mamy mało czasu. Dlaczego powiedziałeś takie kłamstwo na łamach prasowych?
- Żeby moja reputacja nie poszła się kochać. – wytłumaczyłem wzruszając ramionami. Zła odpowiedź twarz Coentrao poczerwieniała i zaczął niebezpiecznie się zbliżać.
- A pomyślałeś, że reputacja Jacqueline też mogła pójść się kochać?! – warknął i uderzył pięścią z całej siły w szafkę obok mojej głowy. Popatrzyłem na niego zdziwiony.
- Poczekaj, nie zrozumieliśmy się. – zacząłem, machając rękami. Blondyn już chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał go Sergio, łapiąc jego ramię. Popatrzyli na mnie wyczekująco. Zebrałem pełno powietrza w płucach, żeby móc je wypuścić ze świstem. – Teraz już wiem, jakim kretynem byłem. Raniłem najpiękniejszą i najwspanialszą dziewczynę na świecie myśląc, że ona będzie to zawsze znosić. Kiedy ona sobie … - zawahałem się na moment. - … to zrobiła i wy mi o tym powiedzieliście, myślałem, że życie się dla mnie skończyło. – zakończyłem.
- Zbieramy się, jedziemy do Noeli i Sandry, i wyciągamy wszystkie informacje na temat aktualnego położenia niejakiej Jacqueline Renan. – powiedział całkiem poważnie Fabio. Popatrzyłem na niego zdziwiony. Czyżby to ten moment, kiedy wszystko zaczyna się wyjaśniać?
Jacqueline, Polska, Zakopane
   Wreszcie dojechałam na miejsce. Zaparkowałam pod ośrodkiem i wyszłam z samochodu. Zaczęłam się przeciągać. Bardzo lubię jeździć, ale to było jednak trochę długo. Otworzyłam drzwi od strony babci. Zaczęłam ją po woli budzić. Na początku stawiała niewielkie opory, ale w końcu mi się udało.
   Później wszystko poszło już szybko. Baba zameldowała się w ośrodku, zaprowadziłam ją do pokoju, życzyłam miłego pobytu i poszłam przejść się Krupówkami. Byłam tutaj już kilka razy, ale zawsze podoba mi się jeszcze bardziej. Szczególnie widok na Giewont. Jak dla mnie jest magiczny. Szczególnie, kiedy zachodzi słońce, a u jego szczytów jest lekko pomarańczowa od płomyków mgła. Bajka.
    Popatrzyłam na zegarek. Czas się zbierać. Teraz tylko kilka godzin w korkach i będę z powrotem we Wrocławiu. Nic, tylko cieszyć się, jak małe dziecko z cukierków. Kupiłam jeszcze kilka oscypków i udałam się w stronę samochodu. Witaj, drogo powrotna!
Wrocław, Polska
     Młody mężczyzna siedział nad Odrą i rozmyślał o pewnej, nieznajomej blondynce, na którą wpadł kilka dni temu. Ujrzał w jej błękitnych, niczym letnie niebo, oczach, że byłą smutna. Na długich, czarnych od tuszu rzęsach błyszczały diamentowe łzy. Na tle bladych, jak płótno policzków ukazały się dwa, całkiem spore rumieńce. Nawet nie wiedział, jak ma na imię, ale zainteresowała go. Nawet bardzo.

    Spojrzał na dłoń, w której dzierżył białą, zapisaną dziewięcioma cyframi karteczkę. Od czasu, kiedy to po raz ostatni ją widział, zastanawiał się, czy powinien napisać. Zawsze wtedy przychodził nas Odrę i wpatrywał się w jej płynącą, niebieskawo – morską wodę. Płynęła całkiem szybko i nie było jej aż nazbyt sporo. Wpisał po woli numer i nacisnął zieloną słuchawkę. 

_____________________________
No cóż ... Na koniec nie pozostało mi nic innego, jak wszystkich przeprosić. Nie wiem, co się dzieje. Kiedyś pisanie o Noeli, Fabio, Sandrze i Sergio sprawiało mi niesamowitą przyjemność. 
Teraz ta historia sprawia mi niesamowitą trudność. Każda jedna emocja jest, dla mnie, wręcz niemożliwa do opisania. Nie potrafię wskrzesić w sobie ponownie "tej iskry". 
Dwie strony w Wordzie to zdecydowanie za mało, ale obiecałam, że rozdział pojawi się 31. 12. Tak się nie stało. Za to również z całego serca was przepraszam.
Pozdrawiam,
Nevada.
P.S. Weno wróć do mnie, bo umieram.