niedziela, 24 listopada 2013

Partie Première: " ( ... ) wyjeżdżam. "

Nie przeciągaj pożegnania. Zdecydowałeś się odejść, to idź.
Antoine de Saint - Exupery
"Mały Książe"
_______________________________________
[ w momencie, kiedy będzie opis ubrania Jacqueline pojawi się link do jej ubioru, może byś niewidoczne, więc od razu informuję ;)]
- Jacqueline? Co ty tutaj robisz? – zapytała Portugalka. – I dlaczego płaczesz? – dodała, widząc moją twarz, kiedy ją podniosłam.
- Znów jestem singielką. – chciałam zażartować, ale chyba mi nie wyszło. – Mogłabyś mnie przenocować kilka nocy? Chcę tylko zarezerwować bilet na samolot i wolałabym uniknąć ciekawskich hien, kiedy znalazłabym się w hotelu. – dodałam. Noe nic nie powiedziała, tylko wyszła z drzwi i szerzej je otworzyła. Wzięłam moją walizkę i weszłam do środka. Dziewczyna powiedziała, żebym usiadła u niej w salonie, a ona pójdzie zanieść moją walizkę do pokoju gościnnego i przyniesie coś do picia. Tak też zrobiłam. W pomieszczeniu przywitał mnie ciepły żółty kolor. Noe ma talent dekoratorski. Po jakichś pięciu minutach usiadła koło mnie i podała mi szklankę z sokiem pomarańczowym.
- Powiesz mi, co się stało? –zapytała po cichu. – Nie musisz mówić, jeżeli nie chcesz. – dodała szybko.
- Nie, spokojnie. Jestem winna ci jakieś wyjaśnienie.- powiedziałam szybko. – Karim po raz kolejny mnie zdradził. Nie chciał się na początku przyznać, ale skłamałam, że ty i Sandra byłyście na tej imprezie, co oni i wysłałyście mi jego zdjęcia, jak całuje się z inną. Powiedział, że ja już mu nie wystarczam, więc się spakowałam i chcę polecieć do Polski, do babci. – zakończyłam. Noe patrzyła na mnie nie wierząc w to, co słyszy. Spuściłam wzrok, ponieważ kolejne łzy napływały mi do oczu. W końcu nie jest łatwo mówić o czymś tak bolesnym, co stało się jakąś godzinę temu.
- Ja go normalnie zabije. – wysyczała dziewczyna. Popatrzyłam na nią przerażona. – No, co tak patrzysz? Żadna gwiazdka nie będzie raniła mojej przyjaciółki. – dopowiedziała pod wpływem mojego wzroku, po czym mnie przytuliła.
- Nie. Niech żyje, jak chce, a ja nie będę mu przeszkadzać. – powiedziałam. Teraz leżałam głową na jej kolanach, a nogi położyłam na kanapie, podkurczając je uprzednio. Dziewczyna gładziła mnie po głowie.
- Ty go dalej kochasz. Nie chcesz zawalczyć? – zapytała zdziwiona.
- Właśnie dlatego nie będę walczyć. Kocham go i chcę, aby ułożył sobie życie beze mnie, jeżeli ma być przez to szczęśliwy. – odpowiedziałam.
- Wiesz, że gdybym ja nie zawalczyła o Fabio, to nie bralibyśmy za rok ślubu. – chciała mnie przekonać.
- Ale ja nie jestem tak silna, jak ty i wiem, że po pewnym czasie i tak musiałabym zrezygnować, bo po prosu nie dałabym rady.  – odpowiedziałam, kończąc ten temat.
- Idź zmyć ten makijaż i połóż się spać. Widzę, że jesteś zmęczona.
- Dobrze. – odpowiedziałam, po czym wstałam i skierowałam się do łazienki. Tam zmyłam resztki, po tuszu i poszłam do mojego tymczasowego pokoju. Tam przebrałam się w jakiś stary dres i weszłam pod kołdrę. Słyszałam, jak Noela rozmawia z kimś przez telefon. Po jakichś pięciu minutach usnęłam, wykończona tym wszystkim, co się dzisiaj stało.

KARIM

- Pierdolisz? – to jakże inteligentne pytanie zadał Fabio. Albo mi się wydaje, albo rozmawiał z Noelą. No cóż, nie będę się wtrącał. Poszedłem pod prysznic, żeby zmyć z siebie trening. Nie ma to, jak zimna woda. Kiedy kończyłem wyszedłem i ubrałem się. Wróciłem do szatni. Byli jeszcze wszyscy. Podszedłem do swojej szafki i zacząłem pakować swoje rzeczy. Poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłem się, więc zacząłem rozglądać. Napotkałem wzrok Fabio, który wyglądał tak, jakby chciał mnie zabić.
- Karim, ty jesteś takim skurwielem, czy tylko udajesz? – zapytał, po czym wyszedł z szatni mocno trzaskając drzwiami.
- O co mu chodziło? – zapytał Iker. Popatrzyłem na niego z oczami, jak pięciozłotówki, po czym wzruszyłem ramionami i wyszedłem. Rzuciłem moją torbę na tylne siedzenie i skierowałem się do domu. Przez całą drogę myślałem, o co może chodzić temu cwelowi. Nie przypominam sobie, żebym zrobił coś, za co ma mnie tak nazywać. Dojechałem. Wysiadłem i od razu wszedłem do domu.
- Jestem!-  krzyknąłem na wstępie. Cisza … Pewnie Jacqueline poszła do Noe, albo Sandry. No nic. Poszedłem do kuchni, bo strasznie chciało mi się pić. Nalałem sobie wody do szklanki i weszłam do salonu. Mój wzrok przykuła kartka, a na niej kluczyki od domu, samochodu Jacqueline i jej pierścionek zaręczynowy (?). Nic nie rozumiem. Wziąłem kartkę, która okazała się listem. Moja narzeczona odeszła. Dlaczego? Bo przespałem się z jakąś dziwką pare razy?  Przecież jeszcze nie byliśmy małżeństwem. No trudno. Jej strata. Ja na pewno nie będę płakać po niej. Tak, jak napisała mam zamiar ułożyć sobie życie bez niej. Odeszła, więc to oznacza tylko jedno … IMPREZA!!! Wyjąłem telefon i wybrałem numer do Fabio.
~ Czego? – warknął. Skąd u niego taki ton? Od tego telefonu od Noe dziś po treningu zachowuje się tak, jakby mnie nienawidził. Już wiem, gdzie zatrzymała się Jacqueline. U narzeczonej Fabio.
~ Spokojnie, to nie moja wina, że mnie zostawiła. – odpowiedziałem tym samym tonem, co on.
~ Wiesz, co? Zachowujesz się, jak skończony cham. Jacqueline nie zostawiłaby cię bez powodu, a miała ich całkiem sporo. Nie wiesz, co straciłeś. – powiedział. – Zmieniłeś się stary, odkąd jesteś w Madrycie i zaczęły cię zauważać dziewczyny zachowujesz się, jak rozpieszczony bachor, któremu wszystko wolno.
~ A daj, że ty mi spokój! Chciała, to odeszła. Nie moja sprawa. I to nie ja straciłem, tylko ona. – tym zakończyłem naszą „rozmowę”. Ja straciłem?! Chciałoby się. To ona jest głupia i odeszła od najlepszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nie zamierzam niczego żałować. Szkoda tylko, że przeszła mi ochota na imprezę.

JACQUELINE

      Właśnie się obudziłam. Jest godzina dziewiętnasta. Nic mi się nie poprawiło, dalej jestem zmęczona. Podeszłam do torby, gdzie był schowany mój laptop i postanowiłam w końcu zamówić bilety. Weszłam na stronę linii lotniczych. Okazało się, że najbliższy wylot jest do Polski, do Wrocławia jutro w nocy. Liczyłam na coś szybszego, ale trudno. Zabukowałam bilety i wyłączyłam komputer. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Na pewno już nie usnę. Postanowiłam, że zapytam Noeli, co robi. Może znajdzie dla mnie jakieś zajęcie.
      Na dole siedziała Noela i beznamiętnie patrzyła się w telewizor. Leciał jakiś serial. Usiadłam obok przyjaciółki. Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się lekko.
- Masz coś do zrobienia? Nie wiem, jakieś porządki na przykład, bo jeszcze chwila i nie wytrzyma. – zapytałam patrząc w telewizor.
- A która godzina?
- Nie wiem, coś koło osiemnastej.
- No to nie ma czasu na porządki. Idź zrób się na bóstwo, bo wychodzimy dziś z dziewczynami na imprezę. – oznajmiła, jakby była to najbardziej oczywista rzeczą na świecie.
- Nie chce.
- Nie musisz.
- Nie wygram z tobą.
- Nawet nie próbuj.
- Ile mam czasu?
- O osiemnastej czterdzieści pięć przyjeżdża San z Clarisse i Iriną.
- Już dobra, dobra. – jęknęłam i podniosłam się. Weszłam z powrotem na górę i powędrowałam do moich walizek. Otworzyłam jedną i wyjęłam z niego zestaw typowo imprezowy. Weszłam do łazienki i przebrałam się. Potem tylko fryzura i lekki makijaż. Przejrzałam się krytycznie w lusterku. Może byłoby lepiej, gdybym się uśmiechnęła, ale nie mam na to siły.
   Zeszłam na dół. Okazało się, że siedziałam tam pół godziny, a dziewczyny już czekają na mnie w salonie. Nie było jeszcze tylko Noeli. Ta zawsze najdłużej się zbierała. Kiedy weszłam do pomieszczenia wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Poczułam się oblężona. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, ponieważ raczej jestem cichą i skrytą w sobie osobą.
   Pierwsza podeszła do mnie Irina. Przytuliła mnie do siebie, po czym odsunęła na długość rąk i obejrzała krytycznie. Poczułam się tak, jakbym stała przed modelką na go.
- Wyglądasz olśniewająco. Teraz chodźmy do tego klubu, bo już się nie mogę doczekać. – zaszczebiotała szczęśliwa Shayk.
- Ja się zgadzam. – powiedziała Noela, która właśnie znalazła się w salonie.
    Nie pozostało nam nic innego, jak wyjście z mieszkania. Nunez Rosa zamknęła drzwi na klucz i już po minucie siedziałyśmy w taksówce. Przemiły pan zawiózł nas prosto pod PUB, gdzie miała odbywać się dyskoteka. Na miejscu przywitały nas głośne dźwięki muzyki i kolorowe światła. Podeszłyśmy do wielkiego gostka, który pilnował wejścia do klubu. Nie wiem, jak one mają tam zamiar wejść.
- Cześć David. – powiedziała Noela i przybiła ochroniarzowi piątkę. No nie, ta dziewczyna zadziwia mnie coraz bardziej. A może to po prostu jej głupota …
- Witaj Noela! – zagrzmiał ten cały … David.  – Ile miejsc?
- Tym razem sześć. – zaśmiała się brunetka.
- Trafiłaś w szóstkę. Twoja ulubiona loża jest wolna.
- Okej, dzięki. – zakończyła Noe, a kark usunął nam się z przejścia tym samym dając pozwolenie na wejście do środka. Szczerze? Miałam cichą nadzieję, że ona jednak nas tam nie wpuści, ale cóż, jak widać mama nadzieja mnie nie kocha.
     Powędrowałyśmy do „ulubionej loży Noeli”. Kiedy stałyśmy już w środku przez przeszklone ściany zobaczyłam coś, a raczej kogoś. Tej osoby nie chciałam jak na razie w cale widzieć. W oczach stanęły mi świeczki. Nie mogę płakać! Usiadłam na kanapie i popatrzyłam na trunek, który znajdował się już na stoliku. Pięć kolorowych drinków zachęcało, żeby ich spróbować. Bez najmniejszego nawet namysłu wzięłam jeden do ręki i pociągnęłam spory łyk. Całkiem dobre.
- Moja krew. – usłyszałam głos Sandry. Popatrzyłam na nią zdziwiona. – Wypiłaś pół szklanki i nawet się nie skrzywiłaś. - zaśmiała się widząc moją zdziwioną twarz.
- Jakoś muszę to przeżyć. – mruknęłam. – A tak właściwie, to czemu sześć miejsc? – zapytałam zdziwiona, ale i próbując zmienić temat.
- Sara ma też przyjść. – powiedziała Irina lekko się uśmiechając.
- Co Sara? – zapytała szatynka, która aktualnie pojawiła się w loży.
- A mówimy, o takiej jednej dziennikarce. Nie chciałabyś poznać. Strasznie wredna zołza. – zażartowała Noela, na co wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
     Aktualnie jest pierwsza w nocy, a ja szaleję z jakimś przystojnym Hiszpanem na środku parkietu. Cały wieczór unikałam Karima i, jak na razie, wychodzi mi to wręcz idealnie. Co prawda nie jest mi przyjemnie widzieć, kiedy obściskuje się z każdą dziwką w klubie, ale cóż. Jestem pod wpływem wielu procentów, więc szczerze powiedziawszy, od pół godziny, gówno mnie to obchodzi.
    Wróciłam na chwilę do naszej loży. Usiadłam zmęczona na kanapie i nagle dopadły mnie różne przemyślenia. W sumie to mój ostatni wieczór w Madrycie. Jutro o tej porze albo będę już dolatywać, albo będę już w Polsce. Dziwnie się z tym czuję. W końcu będę daleko od domu i przyjaciółek. Nie, nie mam zamiaru powiedzieć im, gdzie będę, ponieważ któraś w końcu by nie wytrzymała i najprawdopodobniej mogłabym spodziewać się, że co tydzień inny zawodnik Królewskich będzie mnie odwiedzał, a ja chcę się odciąć od przeszłości. Za bardzo boli. To było moje ostatnie wspomnienie.
    Obudziłam się, kiedy przez niezasłonięte okna zaczęły wpadać promienie słoneczne. Otworzyłam jedno oko, później drugie. Od razu je zamknęłam, ponieważ poraziła mnie jasność otoczenia. Poczułam suchość w gardle i niesamowity ból głowy, jakby ktoś właśnie mi ją ćwiartował. Nie było to przyjemne uczucie. Ponowiłam próbę otwarcia powiek, ale tym razem udało mi się. No, to teraz ta trudniejsza część – wstawanie. Bardzo po woli zaczęłam się poruszać, aż w końcu w pełnej okazałości stanęłam przed lustrem, które znajdowało się w „moim” pokoju. A tak na marginesie – jak ja się tu w ogóle znalazłam?
   Moje włosy były całkowicie rozczochrane, a makijaż rozmazany. Worki pod oczami też niczego sobie. Sukienka, w której spała, stała się pomięta i przepocona, a w jednym miejscu była całkiem pokaźna, czerwona plama. Po powąchaniu stwierdziłam, że to wódka wiśniowa. Wzruszyłam ramionami, wzięłam jakieś wygodne ubrania i udałam się do łazienki.
    Postawiłam na szybki, chłodny prysznic. Głowa cały czas mi pulsowała, a żeby nie czuć już tej suchości w ustach napiłam się trochę wody prosto z prysznica. Nie była ona najlepsza w smaku, ale ważne że choć trochę złagodziła moją dolegliwość. Zakręciłam kurki i wytarłam się do sucha oraz wysuszyłam włosy. Nałożyłam na siebie jeszcze tylko ubrania i byłamjuż gotowa – nie miałam już siły się dzisiaj malować.
     Zeszłam po schodach do kuchni. Rozejrzałam się dookoła, a na srebrnej lodówce zobaczyłam przypiętą magnesem kartkę z moim imieniem. Zaciekawiona wzięłam ją do rąk. Moje oczy powolnie śledziły tekst, a w między czasie wyjęłam wodę pomarańczową z lodówki i piłam ja po woli. Okazało się, że Noela mi napisała, iż dziś na noc nie wróci do domu, bo jedzie gdzieś z Fabio. Jest mi to tylko na rękę, ponieważ nie będę musiała kombinować, jak wyjść z domu niezauważoną. Nie byłam głodna, więc wyjęłam tylko jakieś proszki przeciwbólowe i razem z nimi oraz wodą powędrowałam z powrotem do sypialni. Po drodze połknęłam moje zbawienie. Spakowałam do walizki wszystkie rzeczy, które zdążyłam z niej wyjąć. Jak widać nie mam już nic do roboty. Popatrzyłam na zegarek. Czternasta. Do samolotu mam jeszcze jakieś … cztery godziny. No, ale muszę wyjechać za dwie, żeby być godzinę przed na odprawę. Eh … skomplikowane to. Dobra, nie ważne. W każdym bądź razie muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie, które będzie trwało dwie godziny. No dobra, pomyślmy. Spacer, tak to jest to. Ubrałam buty, zamknęłam drwi na klucz i wyszłam na pole.
       Po piętnastu minutach marszu dotarłam do parku, w którym często przebywaliśmy z Karim ‘em. Wiem, że sama zadaję sobie tym ból, jak masochistka, ale muszę się tutaj wybrać, zanim wylecę z Madrytu, bo najprawdopodobniej już nigdy tu nie wrócę. Nie, przepraszam. Wybieram się na ślub przyszłej pani Coentrao. Nic więcej nie dam rady zrobić, bo za często spotykałabym jego.
      Kiedy wróciłam do domu zostało mi jeszcze pół godziny do wyjścia. No nic, trzeba się czymś zająć. Zdecydowałam się, że napiszę co nieco do Noeli,  bo przecież nie mogę odejść tak bez niczego. To by było nie fair wobec niej, a moje sumienie zjadłoby mnie, zanimby doleciała do Polski. Poszukałam, więc jakiejś kartki i długopisu, po czym wzięłam się z pisanie listu.

Chciałam ci tylko napisać, że wyjeżdżam. Nie chcę być ciężarem dla nikogo, a już szczególnie dla ciebie. Dziękuję ci za pomoc. Mam nadzieję, że zaproszenie na twój ślub dalej jest aktualne. Nie zmieniam numeru, więc możesz dzwonić, kiedy chcesz, ale nie przekonuj mnie do powrotu, bo i tak ci się to nie uda. Nie podam nowego adresu, ponieważ nie chcę, aby ktokolwiek mnie odwiedzał.
Przepraszam i mam nadzieję, że uszanujesz moją decyzję,
Jacqueline.
P.S. Kluczyki wsadziłam do kwiatka przed drzwiami.
    Przywiesiłam kartkę na lodówce tak, jak to zrobiła Noela. Poszłam na górę i zadzwoniłam po taksówkę. Najwyższa pora się zbierać. Zniosłam bagaże na dół. Sprawdziłam jeszcze tylko, czy wszystko zapakowałam.  Stanęłam przed drzwiami i zamknęłam je na klucz. Schowałam je do miejsca, o którym wspomniałam w liście. Nie musiałam długo czekać na taxówkarza. Przemiły pan pomógł mi wsadzić walizki do bagażnika i już po chwili jechaliśmy ulicami Madrytu.
    Po drodze starałam się zapamiętać, jak najwięcej widoków. Stalica Hiszpanii jest naprawdę pięknym miejscem i będzie mi jej brakować, ale nie zmienię zdania, co do przeprowadzki. Wiem, że po prostu uciekam, ale nie potrafię inaczej. Z natury jestem słabą emocjonalnie osobą, a już szczególnie, jeżeli chodzi o relacje na linii kobieta – mężczyzna. Poznałam Karima jeszcze, kiedy pracowałam jako kelnerka. Gdyby nie to, że się starał nigdy nie bylibyśmy parą. Unikałam go, jak przysłowiowy „diabeł święconej wody”. Teraz to wszystko się kończy, a ja żałuję tylko jednego. Tego, w jaki sposób. Nie tak wyobrażałam sobie moją przyszłość.
    Siedziałam już w samolocie. Moje bagaże znajdowały się w luku bagażowym. Wyłączyłam telefon, a w uszy wsadziłam słuchawki od MP 3. Zatraciłam się w dźwiękach mojego ukochanego Bon Joviego i innych starych artystów oraz książki „Święte Grzechy”. Bardzo lubię czytać książki, ponieważ za każdym razem, kiedy tylko moje oczy śledzą tekst, zapisany na białych kartkach, umysł przestaje zajmować się problemami, a ja przeżywam wszystko to, co bohaterowie. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam.
    Obudził mnie głos stewardessy, który oznajmił, że zaraz będziemy lądować. Popatrzyłam na zegarek, dwudziesta. Schowałam książkę do bagażu podręcznego i zapięłam pasy. Wyjrzałam przez okno. Na niebie nie było ani jednej chmurki, więc dobrze widziałam oświetlony Wrocław. Jest marzec i o ósmej wieczorem było już całkiem ciemno. Wysiadłam z samolotu i udałam się po swój bagaż.
    Gdy tylko zapłaciłam taxówkarzowi za to, że mnie odwiózł, powędrowałam do drzwi. Zapukałam mocno, żeby babcia mnie usłyszała. Wejście otworzyło się, a w nim stanęła siedemdziesięcioletnia staruszka, moja babcia – Krystyna Samojowicz. Jest stuprocentową Polską, tak samo, jak moja mama, a jej córka. Widziałam, że na jej twarzy wymalowało się zdziwienie, kiedy tylko mnie zobaczyła, ale niemalże od razu zastąpiła je radość.

- Jacqueline! – krzyknęła staruszka. – Jak się cieszę, że w końcu odwiedziłaś babcię! – dodała i pociągnęła mnie za rękę do środka. Tak, moja baba ( tak mi kazała na siebie mówić, kiedy byłam mała no i mi zostało ) jest zdecydowanie najbardziej pozytywną osobą, jaką znam. Mam nadzieję, że mnie przygarnie… 

*~*~*
Od razu mówię, nie przyzwyczajać się, że rozdziały będą dodawane codziennie. Po prostu ten powstał jakoś tak szybko, to go publikuję. Rozdział drugi pojawi się najprawdopodobniej dopiero za tydzień, ponieważ nie mogę włączać komputera na tygodniu ( egzaminy gimnazjalne ... ).
I jak się podoba? To dopiero początek, już mam przewidziane parę fajnych akcji ;)
Uwierzcie, że Jacqueline nie będzie miała ze mną łatwo.
Proszę o komentarze i zapraszam na następny ;)
Enjoy, CrazyGirl ;)
P.S. The Lil E, obiecuję rychłe nawrócenie pewnego napastnika xd

2 komentarze:

  1. spoko, spoko jeśli Jacq go nie chce, ja z chęcią go przygarnę xD
    a tak na marginesie, takiemu Karimowi, to ma się chęć wyrwania nóg z tyłka...

    OdpowiedzUsuń
  2. nowy, nowy, nowy:)
    zapraszam:) iiiii czekam!!!

    OdpowiedzUsuń