Nie przeciągaj pożegnania. Zdecydowałeś się odejść, to idź.
Antoine de Saint - Exupery
"Mały Książe"
_______________________________________
[ w momencie, kiedy będzie opis ubrania Jacqueline pojawi się link do jej ubioru, może byś niewidoczne, więc od razu informuję ;)]
- Jacqueline? Co ty tutaj robisz? – zapytała Portugalka. – I dlaczego
płaczesz? – dodała, widząc moją twarz, kiedy ją podniosłam.
- Znów jestem singielką. – chciałam zażartować, ale chyba mi nie
wyszło. – Mogłabyś mnie przenocować kilka nocy? Chcę tylko zarezerwować bilet
na samolot i wolałabym uniknąć ciekawskich hien, kiedy znalazłabym się w
hotelu. – dodałam. Noe nic nie powiedziała, tylko wyszła z drzwi i szerzej je
otworzyła. Wzięłam moją walizkę i weszłam do środka. Dziewczyna powiedziała,
żebym usiadła u niej w salonie, a ona pójdzie zanieść moją walizkę do pokoju
gościnnego i przyniesie coś do picia. Tak też zrobiłam. W pomieszczeniu
przywitał mnie ciepły żółty kolor. Noe ma talent dekoratorski. Po jakichś
pięciu minutach usiadła koło mnie i podała mi szklankę z sokiem pomarańczowym.
- Powiesz mi, co się stało? –zapytała po cichu. – Nie musisz mówić,
jeżeli nie chcesz. – dodała szybko.
- Nie, spokojnie. Jestem winna ci jakieś wyjaśnienie.- powiedziałam
szybko. – Karim po raz kolejny mnie zdradził. Nie chciał się na początku
przyznać, ale skłamałam, że ty i Sandra byłyście na tej imprezie, co oni i
wysłałyście mi jego zdjęcia, jak całuje się z inną. Powiedział, że ja już mu
nie wystarczam, więc się spakowałam i chcę polecieć do Polski, do babci. –
zakończyłam. Noe patrzyła na mnie nie wierząc w to, co słyszy. Spuściłam wzrok,
ponieważ kolejne łzy napływały mi do oczu. W końcu nie jest łatwo mówić o czymś
tak bolesnym, co stało się jakąś godzinę temu.
- Ja go normalnie zabije. – wysyczała dziewczyna. Popatrzyłam na nią
przerażona. – No, co tak patrzysz? Żadna gwiazdka nie będzie raniła mojej
przyjaciółki. – dopowiedziała pod wpływem mojego wzroku, po czym mnie
przytuliła.
- Nie. Niech żyje, jak chce, a ja nie będę mu przeszkadzać. –
powiedziałam. Teraz leżałam głową na jej kolanach, a nogi położyłam na kanapie,
podkurczając je uprzednio. Dziewczyna gładziła mnie po głowie.
- Ty go dalej kochasz. Nie chcesz zawalczyć? – zapytała zdziwiona.
- Właśnie dlatego nie będę walczyć. Kocham go i chcę, aby ułożył sobie
życie beze mnie, jeżeli ma być przez to szczęśliwy. – odpowiedziałam.
- Wiesz, że gdybym ja nie zawalczyła o Fabio, to nie bralibyśmy za rok
ślubu. – chciała mnie przekonać.
- Ale ja nie jestem tak silna, jak ty i wiem, że po pewnym czasie i tak
musiałabym zrezygnować, bo po prosu nie dałabym rady. – odpowiedziałam, kończąc ten temat.
- Idź zmyć ten makijaż i połóż się spać. Widzę, że jesteś zmęczona.
- Dobrze. – odpowiedziałam, po czym wstałam i skierowałam się do
łazienki. Tam zmyłam resztki, po tuszu i poszłam do mojego tymczasowego pokoju.
Tam przebrałam się w jakiś stary dres i weszłam pod kołdrę. Słyszałam, jak
Noela rozmawia z kimś przez telefon. Po jakichś pięciu minutach usnęłam,
wykończona tym wszystkim, co się dzisiaj stało.
KARIM
- Pierdolisz?
– to jakże inteligentne pytanie zadał Fabio. Albo mi się wydaje, albo rozmawiał
z Noelą. No cóż, nie będę się wtrącał. Poszedłem pod prysznic, żeby zmyć z
siebie trening. Nie ma to, jak zimna woda. Kiedy kończyłem wyszedłem i ubrałem
się. Wróciłem do szatni. Byli jeszcze wszyscy. Podszedłem do swojej szafki i
zacząłem pakować swoje rzeczy. Poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłem
się, więc zacząłem rozglądać. Napotkałem wzrok Fabio, który wyglądał tak, jakby
chciał mnie zabić.
- Karim, ty
jesteś takim skurwielem, czy tylko udajesz? – zapytał, po czym wyszedł z szatni
mocno trzaskając drzwiami.
- O co mu
chodziło? – zapytał Iker. Popatrzyłem na niego z oczami, jak pięciozłotówki, po
czym wzruszyłem ramionami i wyszedłem. Rzuciłem moją torbę na tylne siedzenie i
skierowałem się do domu. Przez całą drogę myślałem, o co może chodzić temu
cwelowi. Nie przypominam sobie, żebym zrobił coś, za co ma mnie tak nazywać.
Dojechałem. Wysiadłem i od razu wszedłem do domu.
-
Jestem!- krzyknąłem na wstępie. Cisza …
Pewnie Jacqueline poszła do Noe, albo Sandry. No nic. Poszedłem do kuchni, bo
strasznie chciało mi się pić. Nalałem sobie wody do szklanki i weszłam do
salonu. Mój wzrok przykuła kartka, a na niej kluczyki od domu, samochodu
Jacqueline i jej pierścionek zaręczynowy (?). Nic nie rozumiem. Wziąłem kartkę,
która okazała się listem. Moja narzeczona odeszła. Dlaczego? Bo przespałem się
z jakąś dziwką pare razy? Przecież
jeszcze nie byliśmy małżeństwem. No trudno. Jej strata. Ja na pewno nie będę
płakać po niej. Tak, jak napisała mam zamiar ułożyć sobie życie bez niej.
Odeszła, więc to oznacza tylko jedno … IMPREZA!!! Wyjąłem telefon i wybrałem
numer do Fabio.
~ Czego? –
warknął. Skąd u niego taki ton? Od tego telefonu od Noe dziś po treningu
zachowuje się tak, jakby mnie nienawidził. Już wiem, gdzie zatrzymała się
Jacqueline. U narzeczonej Fabio.
~ Spokojnie,
to nie moja wina, że mnie zostawiła. – odpowiedziałem tym samym tonem, co on.
~ Wiesz, co?
Zachowujesz się, jak skończony cham. Jacqueline nie zostawiłaby cię bez powodu,
a miała ich całkiem sporo. Nie wiesz, co straciłeś. – powiedział. – Zmieniłeś
się stary, odkąd jesteś w Madrycie i zaczęły cię zauważać dziewczyny
zachowujesz się, jak rozpieszczony bachor, któremu wszystko wolno.
~ A daj, że
ty mi spokój! Chciała, to odeszła. Nie moja sprawa. I to nie ja straciłem,
tylko ona. – tym zakończyłem naszą „rozmowę”. Ja straciłem?! Chciałoby się. To
ona jest głupia i odeszła od najlepszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek
spotkała. Nie zamierzam niczego żałować. Szkoda tylko, że przeszła mi ochota na
imprezę.
JACQUELINE
Właśnie się obudziłam. Jest godzina
dziewiętnasta. Nic mi się nie poprawiło, dalej jestem zmęczona. Podeszłam do
torby, gdzie był schowany mój laptop i postanowiłam w końcu zamówić bilety.
Weszłam na stronę linii lotniczych. Okazało się, że najbliższy wylot jest do Polski,
do Wrocławia jutro w nocy. Liczyłam na coś szybszego, ale trudno. Zabukowałam
bilety i wyłączyłam komputer. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Na pewno
już nie usnę. Postanowiłam, że zapytam Noeli, co robi. Może znajdzie dla mnie
jakieś zajęcie.
Na dole siedziała Noela i beznamiętnie
patrzyła się w telewizor. Leciał jakiś serial. Usiadłam obok przyjaciółki.
Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się lekko.
- Masz coś do
zrobienia? Nie wiem, jakieś porządki na przykład, bo jeszcze chwila i nie wytrzyma.
– zapytałam patrząc w telewizor.
- A która
godzina?
- Nie wiem,
coś koło osiemnastej.
- No to nie
ma czasu na porządki. Idź zrób się na bóstwo, bo wychodzimy dziś z dziewczynami
na imprezę. – oznajmiła, jakby była to najbardziej oczywista rzeczą na świecie.
- Nie chce.
- Nie musisz.
- Nie wygram
z tobą.
- Nawet nie
próbuj.
- Ile mam
czasu?
- O
osiemnastej czterdzieści pięć przyjeżdża San z Clarisse i Iriną.
- Już dobra,
dobra. – jęknęłam i podniosłam się. Weszłam z powrotem na górę i powędrowałam
do moich walizek. Otworzyłam jedną i wyjęłam z niego zestaw typowo imprezowy.
Weszłam do łazienki i przebrałam się. Potem tylko fryzura i lekki makijaż.
Przejrzałam się krytycznie w lusterku. Może byłoby lepiej, gdybym się
uśmiechnęła, ale nie mam na to siły.
Zeszłam na dół. Okazało się, że siedziałam
tam pół godziny, a dziewczyny już czekają na mnie w salonie. Nie było jeszcze
tylko Noeli. Ta zawsze najdłużej się zbierała. Kiedy weszłam do pomieszczenia
wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Poczułam się oblężona. Nigdy nie lubiłam
być w centrum uwagi, ponieważ raczej jestem cichą i skrytą w sobie osobą.
Pierwsza podeszła do mnie Irina. Przytuliła
mnie do siebie, po czym odsunęła na długość rąk i obejrzała krytycznie.
Poczułam się tak, jakbym stała przed modelką na go.
- Wyglądasz
olśniewająco. Teraz chodźmy do tego klubu, bo już się nie mogę doczekać. –
zaszczebiotała szczęśliwa Shayk.
- Ja się
zgadzam. – powiedziała Noela, która właśnie znalazła się w salonie.
Nie pozostało nam nic innego, jak wyjście z
mieszkania. Nunez Rosa zamknęła drzwi na klucz i już po minucie siedziałyśmy w
taksówce. Przemiły pan zawiózł nas prosto pod PUB, gdzie miała odbywać się dyskoteka.
Na miejscu przywitały nas głośne dźwięki muzyki i kolorowe światła. Podeszłyśmy
do wielkiego gostka, który pilnował wejścia do klubu. Nie wiem, jak one mają
tam zamiar wejść.
- Cześć
David. – powiedziała Noela i przybiła ochroniarzowi piątkę. No nie, ta
dziewczyna zadziwia mnie coraz bardziej. A może to po prostu jej głupota …
- Witaj
Noela! – zagrzmiał ten cały … David. –
Ile miejsc?
- Tym razem sześć.
– zaśmiała się brunetka.
- Trafiłaś w szóstkę.
Twoja ulubiona loża jest wolna.
- Okej,
dzięki. – zakończyła Noe, a kark usunął nam się z przejścia tym samym dając
pozwolenie na wejście do środka. Szczerze? Miałam cichą nadzieję, że ona jednak
nas tam nie wpuści, ale cóż, jak widać mama nadzieja mnie nie kocha.
Powędrowałyśmy do „ulubionej loży Noeli”.
Kiedy stałyśmy już w środku przez przeszklone ściany zobaczyłam coś, a raczej
kogoś. Tej osoby nie chciałam jak na razie w cale widzieć. W oczach stanęły mi
świeczki. Nie mogę płakać! Usiadłam na kanapie i popatrzyłam na trunek, który
znajdował się już na stoliku. Pięć kolorowych drinków zachęcało, żeby ich
spróbować. Bez najmniejszego nawet namysłu wzięłam jeden do ręki i pociągnęłam
spory łyk. Całkiem dobre.
- Moja krew.
– usłyszałam głos Sandry. Popatrzyłam na nią zdziwiona. – Wypiłaś pół szklanki
i nawet się nie skrzywiłaś. - zaśmiała się widząc moją zdziwioną twarz.
- Jakoś muszę
to przeżyć. – mruknęłam. – A tak właściwie, to czemu sześć miejsc? – zapytałam
zdziwiona, ale i próbując zmienić temat.
- Sara ma też
przyjść. – powiedziała Irina lekko się uśmiechając.
- Co Sara? –
zapytała szatynka, która aktualnie pojawiła się w loży.
- A mówimy, o
takiej jednej dziennikarce. Nie chciałabyś poznać. Strasznie wredna zołza. –
zażartowała Noela, na co wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
Aktualnie jest pierwsza w nocy, a ja
szaleję z jakimś przystojnym Hiszpanem na środku parkietu. Cały wieczór
unikałam Karima i, jak na razie, wychodzi mi to wręcz idealnie. Co prawda nie
jest mi przyjemnie widzieć, kiedy obściskuje się z każdą dziwką w klubie, ale
cóż. Jestem pod wpływem wielu procentów, więc szczerze powiedziawszy, od pół
godziny, gówno mnie to obchodzi.
Wróciłam na chwilę do naszej loży. Usiadłam
zmęczona na kanapie i nagle dopadły mnie różne przemyślenia. W sumie to mój
ostatni wieczór w Madrycie. Jutro o tej porze albo będę już dolatywać, albo
będę już w Polsce. Dziwnie się z tym czuję. W końcu będę daleko od domu i
przyjaciółek. Nie, nie mam zamiaru powiedzieć im, gdzie będę, ponieważ któraś w
końcu by nie wytrzymała i najprawdopodobniej mogłabym spodziewać się, że co
tydzień inny zawodnik Królewskich będzie mnie odwiedzał, a ja chcę się odciąć
od przeszłości. Za bardzo boli. To było moje ostatnie wspomnienie.
Obudziłam się, kiedy przez niezasłonięte
okna zaczęły wpadać promienie słoneczne. Otworzyłam jedno oko, później drugie.
Od razu je zamknęłam, ponieważ poraziła mnie jasność otoczenia. Poczułam
suchość w gardle i niesamowity ból głowy, jakby ktoś właśnie mi ją ćwiartował.
Nie było to przyjemne uczucie. Ponowiłam próbę otwarcia powiek, ale tym razem
udało mi się. No, to teraz ta trudniejsza część – wstawanie. Bardzo po woli
zaczęłam się poruszać, aż w końcu w pełnej okazałości stanęłam przed lustrem,
które znajdowało się w „moim” pokoju. A tak na marginesie – jak ja się tu w
ogóle znalazłam?
Moje włosy były całkowicie rozczochrane, a
makijaż rozmazany. Worki pod oczami też niczego sobie. Sukienka, w której
spała, stała się pomięta i przepocona, a w jednym miejscu była całkiem pokaźna,
czerwona plama. Po powąchaniu stwierdziłam, że to wódka wiśniowa. Wzruszyłam
ramionami, wzięłam jakieś wygodne ubrania i udałam się do łazienki.
Postawiłam na szybki, chłodny prysznic.
Głowa cały czas mi pulsowała, a żeby nie czuć już tej suchości w ustach napiłam
się trochę wody prosto z prysznica. Nie była ona najlepsza w smaku, ale ważne
że choć trochę złagodziła moją dolegliwość. Zakręciłam kurki i wytarłam się do
sucha oraz wysuszyłam włosy. Nałożyłam na siebie jeszcze tylko ubrania i byłamjuż gotowa – nie miałam już siły się dzisiaj malować.
Zeszłam po schodach do kuchni. Rozejrzałam
się dookoła, a na srebrnej lodówce zobaczyłam przypiętą magnesem kartkę z moim
imieniem. Zaciekawiona wzięłam ją do rąk. Moje oczy powolnie śledziły tekst, a
w między czasie wyjęłam wodę pomarańczową z lodówki i piłam ja po woli. Okazało
się, że Noela mi napisała, iż dziś na noc nie wróci do domu, bo jedzie gdzieś z
Fabio. Jest mi to tylko na rękę, ponieważ nie będę musiała kombinować, jak
wyjść z domu niezauważoną. Nie byłam głodna, więc wyjęłam tylko jakieś proszki
przeciwbólowe i razem z nimi oraz wodą powędrowałam z powrotem do sypialni. Po
drodze połknęłam moje zbawienie. Spakowałam do walizki wszystkie rzeczy, które
zdążyłam z niej wyjąć. Jak widać nie mam już nic do roboty. Popatrzyłam na
zegarek. Czternasta. Do samolotu mam jeszcze jakieś … cztery godziny. No, ale
muszę wyjechać za dwie, żeby być godzinę przed na odprawę. Eh … skomplikowane
to. Dobra, nie ważne. W każdym bądź razie muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie,
które będzie trwało dwie godziny. No dobra, pomyślmy. Spacer, tak to jest to.
Ubrałam buty, zamknęłam drwi na klucz i wyszłam na pole.
Po piętnastu minutach marszu dotarłam do
parku, w którym często przebywaliśmy z Karim ‘em. Wiem, że sama zadaję sobie
tym ból, jak masochistka, ale muszę się tutaj wybrać, zanim wylecę z Madrytu,
bo najprawdopodobniej już nigdy tu nie wrócę. Nie, przepraszam. Wybieram się na
ślub przyszłej pani Coentrao. Nic więcej nie dam rady zrobić, bo za często
spotykałabym jego.
Kiedy wróciłam do domu zostało mi jeszcze
pół godziny do wyjścia. No nic, trzeba się czymś zająć. Zdecydowałam się, że
napiszę co nieco do Noeli, bo przecież
nie mogę odejść tak bez niczego. To by było nie fair wobec niej, a moje
sumienie zjadłoby mnie, zanimby doleciała do Polski. Poszukałam, więc jakiejś
kartki i długopisu, po czym wzięłam się z pisanie listu.
Chciałam ci tylko napisać, że wyjeżdżam.
Nie chcę być ciężarem dla nikogo, a już szczególnie dla ciebie. Dziękuję ci za
pomoc. Mam nadzieję, że zaproszenie na twój ślub dalej jest aktualne. Nie
zmieniam numeru, więc możesz dzwonić, kiedy chcesz, ale nie przekonuj mnie do
powrotu, bo i tak ci się to nie uda. Nie podam nowego adresu, ponieważ nie
chcę, aby ktokolwiek mnie odwiedzał.
Przepraszam i mam nadzieję, że
uszanujesz moją decyzję,
Jacqueline.
P.S. Kluczyki wsadziłam do kwiatka
przed drzwiami.
Przywiesiłam kartkę na lodówce tak, jak to
zrobiła Noela. Poszłam na górę i zadzwoniłam po taksówkę. Najwyższa pora się
zbierać. Zniosłam bagaże na dół. Sprawdziłam jeszcze tylko, czy wszystko
zapakowałam. Stanęłam przed drzwiami i
zamknęłam je na klucz. Schowałam je do miejsca, o którym wspomniałam w liście.
Nie musiałam długo czekać na taxówkarza. Przemiły pan pomógł mi wsadzić walizki
do bagażnika i już po chwili jechaliśmy ulicami Madrytu.
Po drodze starałam się zapamiętać, jak
najwięcej widoków. Stalica Hiszpanii jest naprawdę pięknym miejscem i będzie mi
jej brakować, ale nie zmienię zdania, co do przeprowadzki. Wiem, że po prostu
uciekam, ale nie potrafię inaczej. Z natury jestem słabą emocjonalnie osobą, a
już szczególnie, jeżeli chodzi o relacje na linii kobieta – mężczyzna. Poznałam
Karima jeszcze, kiedy pracowałam jako kelnerka. Gdyby nie to, że się starał
nigdy nie bylibyśmy parą. Unikałam go, jak przysłowiowy „diabeł święconej
wody”. Teraz to wszystko się kończy, a ja żałuję tylko jednego. Tego, w jaki
sposób. Nie tak wyobrażałam sobie moją przyszłość.
Siedziałam już w samolocie. Moje bagaże
znajdowały się w luku bagażowym. Wyłączyłam telefon, a w uszy wsadziłam
słuchawki od MP 3. Zatraciłam się w dźwiękach mojego ukochanego Bon Joviego i
innych starych artystów oraz książki „Święte Grzechy”. Bardzo lubię czytać
książki, ponieważ za każdym razem, kiedy tylko moje oczy śledzą tekst, zapisany
na białych kartkach, umysł przestaje zajmować się problemami, a ja przeżywam
wszystko to, co bohaterowie. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam.
Obudził mnie głos stewardessy, który
oznajmił, że zaraz będziemy lądować. Popatrzyłam na zegarek, dwudziesta.
Schowałam książkę do bagażu podręcznego i zapięłam pasy. Wyjrzałam przez okno.
Na niebie nie było ani jednej chmurki, więc dobrze widziałam oświetlony
Wrocław. Jest marzec i o ósmej wieczorem było już całkiem ciemno. Wysiadłam z
samolotu i udałam się po swój bagaż.
Gdy tylko zapłaciłam taxówkarzowi za to, że
mnie odwiózł, powędrowałam do drzwi. Zapukałam mocno, żeby babcia mnie
usłyszała. Wejście otworzyło się, a w nim stanęła siedemdziesięcioletnia
staruszka, moja babcia – Krystyna Samojowicz. Jest stuprocentową Polską, tak samo,
jak moja mama, a jej córka. Widziałam, że na jej twarzy wymalowało się
zdziwienie, kiedy tylko mnie zobaczyła, ale niemalże od razu zastąpiła je
radość.
- Jacqueline!
– krzyknęła staruszka. – Jak się cieszę, że w końcu odwiedziłaś babcię! –
dodała i pociągnęła mnie za rękę do środka. Tak, moja baba ( tak mi kazała na
siebie mówić, kiedy byłam mała no i mi zostało ) jest zdecydowanie najbardziej
pozytywną osobą, jaką znam. Mam nadzieję, że mnie przygarnie…
*~*~*
Od razu mówię, nie przyzwyczajać się, że rozdziały będą dodawane codziennie. Po prostu ten powstał jakoś tak szybko, to go publikuję. Rozdział drugi pojawi się najprawdopodobniej dopiero za tydzień, ponieważ nie mogę włączać komputera na tygodniu ( egzaminy gimnazjalne ... ).
I jak się podoba? To dopiero początek, już mam przewidziane parę fajnych akcji ;)
Uwierzcie, że Jacqueline nie będzie miała ze mną łatwo.
Proszę o komentarze i zapraszam na następny ;)
Enjoy, CrazyGirl ;)
P.S. The Lil E, obiecuję rychłe nawrócenie pewnego napastnika xd