"Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać."
~Ernest Hemingway
Dedykowane Agacie W. za pomysł. Bez niej ten rozdział by nie powstał ;)
Siedzimy właśnie w ZOO wrocławskim i jemy obiad, składający się z frytek
i ryby. Natalia, która wygrała „wojnę”, więc jest ubrana w granatowe dżinsy,
bluzkę z nadrukiem oraz ciepłą bluzę, bawi się aktualnie na prowizorycznym
placu zabaw. Jej blond kucyki podskakują wesoło, a buzia cały czas się śmieje.
- Cudna ci się ta córka udała. –
powiedziałam do Pameli, odrywając wzrok od jej pociechy. Brunetka uśmiechnęła
się pod nosem.
- Ma tylko jedną zasadniczą wadę,
odziedziczoną po Damianie. Jest cały czas w ruchu i nie da się jej dogonić. –
przyznała, krzywiąc się nieznacznie.
- To zupełnie tak jak ty! – zaśmiałam
się, by następnie wybuchnąć gromkim śmiechem. Pam zaczerwieniła się na
policzkach.
- Nie prawda - mruknęła urażona.
- To ja ci przypomnę. – zaoferowałam. –
Dwie małe dziewczynki. Centrum Wrocławia. Idą na lody … - nie dane mi było
skończyć, ponieważ czarnowłosa w brutalny sposób postanowiła przerwać moje
wspomnienie. Zrobiłam oburzoną minę.
Wieczorem, kiedy leżałam już w łóżku, przykryta po uszy kołdrą, naszły
mnie przemyślenia. Zastanawiałam się, jak to teraz będzie. Mam nową pracę,
która z resztą bardzo mi się podoba. Odzyskałam dawną przyjaciółkę. Czegóż
chcieć więcej? I właśnie w tym momencie mój wzrok powędrował na biurko, gdzie leżał
naszyjnik, który wczoraj znalazłam w torebce. Wspomnienia znów naparły na mnie,
ale tym razem ze zdwojona siłą. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
Podniosłam się z łóżka, wzięłam łańcuszek w dłonie i zaczęłam go
obserwować, a w moich oczach zabłysły słone łzy, które już po chwili zaczęły
spływać, mocząc moje blade policzki. Miałam być silna, już nie płakać z jego
powodu. Kierowana jakimś dziwnym impulsem zaczęłam grzebać w jednej z szuflad,
znajdujących się w biurku. Tak naprawdę nie wiem, czego tam szukałam. Dopiero,
kiedy moje palce zatrzymały się na jakimś pudełku, wyciągnęłam dłoń na zewnątrz
i doznałam olśnienia. Okazało się, że znalazłam pudełko nieodpakowanych jeszcze
żyletek.
Ból
fizyczny łagodzi ból psychiczny.
Podniosłam się z obrotowego krzesła i, z łańcuszkiem w ręce, poszłam do
łazienki. Tam zamknęłam się od wewnątrz. Mimo wszystko nie chciałam, żeby
babcia zobaczyła to, co chcę zrobić. Wiem, że winiłaby za
to siebie, a to w żadnym razie nie jest jej wina. Rozpakował w końcu pudełko i
wyjęłam jedną żyletkę. Zalśniła w świetle lampek, które świeciły się dookoła
lustra. Zaczęłam obracać nią w palcach. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na
pewno tego chcę. Wtedy po raz kolejny spojrzałam na łańcuszek i, nie myśląc
więcej, po prostu usiadłam na posadzce i oparłam się o zimną, pokrytą
ciemnofioletowymi kafelkami, ścianę.
Przejechałam po raz pierwszy po nadgarstku. Lekko zatrzęsła mi się ręka,
ale nie bolało aż tak bardzo, jak mogło mi się wydawać. Przyszło mi na myśl, że
to nie złagodzi mojej nadszarpniętej przez Karima psychiki. Tym razem przycisnęłam
metalowy przedmiot bardziej. Zabolało, ale powstrzymałam krzyk, który cisnął mi
się na usta. Nie mogę obudzić babci.
Podniosłam się na chwilę i odszukałam w szafce za lustrem paczki
chusteczek. Ten ból, który poczułam przed chwilą, to jeszcze nie było to, do
czego dążę. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce, wsadziłam chustki do ust i
zacisnęłam na nich zęby. Popatrzyłam tylko na zakrwawiony nadgarstek i tym
razem wbiłam w niego żyletkę z całej siły. W oczach stanęły mi łzy, a lewa dłoń
zatrzęsła się z bólu. Tak, właśnie o to mi chodziło. Nie byłam w stanie myśleć
o niczym innym, jak tylko o nieludzkim cierpieniu, jakie sobie właśnie
sprawiłam. Zaczęłam poruszać kawałkiem metalu. Tak cholernie bolało, ale
właśnie w ten sposób miało być.
Wyjęłam przedmiot z nadgarstka po krótkiej chwili. Podniosłam rękę od
góry, a po przedramieniu zaczęła spływać mi ciepła, szkarłatna maź. Obserwowałam
ją z zaciekawieniem. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego tak się nią
zainteresowałam. Podniosłam się z posadzki, ale zrobiłam to za szybko, bo
zakręciło mi się w głowie. A może to przez to, że straciłam całkiem sporo krwi?
Nie ważne. Muszę po sobie posprzątać. Najpierw jednak obwinęłam rękę w bandaż.
Nie chcę przecież umrzeć, tylko przestać cierpieć …
Następnego dnia obudziłam się słabo wyspana. Nie chciało mi się
podnosić, ale musiałam iść do pracy. No nic. Zwlekłam się z łóżka i ubrałam w
służbowe ciuchy. Oczywiście nadgarstek był cały czas zawiązany bandażem z tą
różnicą, że zmieniłam go na świeży, bo tamten przemókł na czerwono. Weszłam do
kuchni i zaczęłam robić sobie śniadanie. Po chwili weszła babcia z jakąś kartką
w rękach.
- Dzień dobry, babciu. – powiedziałam,
uśmiechając się lekko.
- Cześć wnusiu. – odparła i odwzajemniła
grymas na twarzy. – Coś ci się stało w rękę, skarbie? – zapytała, zerkając na
mój nadgarstek. Myśl Jacqueline, myśl.
- A to? – mruknęłam, wskazując głową na
zabandażowaną część ciała. – To nic, po prostu uderzyłam się, jak w nocy szłam
do toalety. – skłamałam gładko. Źle mi było z myślą, że oszukuję najważniejszą
osobę w moim życiu, ale nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Jak już mówiłam,
załamałby się.
- Tak, tak. Trzeba było sobie zapalić
światło. – powiedziała, kręcąc głową. Po chwili ciszy zaczęła machać kartką,
którą miała w ręce. – Pamiętasz, jak wysłałam skierowanie do tego sanatorium w Zakopanym?
Właśnie przyszło mi potwierdzenie, że mogę tam jechać! – już na pierwszy rzut
oka było widać, że baba cieszy się na ten wyjazd. I dobrze, powinna trochę
odpocząć od Wrocławia. Jest to piękne miast, ale zdecydowanie za dużo w nim
zanieczyszczeń.
- To świetnie. – powiedziałam, popijając
gorącą kawę.
- Mam do ciebie jedną prośbę. – zaczęła i
podrapała się po głowie. – Mogłabyś mnie tam zawieść? Wiesz, że nie za bardzo
lubię jeździć autobusami i pociągami. – mruknęła.
- Kiedy masz tam być? – zapytałam, a ona
już wiedziała, że się zgodzę.
- W przyszły poniedziałek mam się
zameldować! – wykrzyknęła radośnie i przytuliła się do mnie z całej siły. Pokiwałam
głową.
- Mamy tylko jeden problem. Nie mam czym
cię tam zawieść. – powiedziałam. Pokiwała mi palcem wskazującym przed oczami i
poszła do salonu. Powędrowałam za nią zdziwiona. Zaczęła grzebać w pudełkach, a
po chwili wręczyła mi kluczyki z logiem Volkswagena. Popatrzyłam na nią
zdziwiona.
- Miał być prezent na urodziny, ale
dostaniesz wcześniej. – powiedziała i uśmiechnięta zaciągnęła mnie do swojego
garażu.
W środku stał czarny samochód marki breloczka przy kluczach. Obeszłam go
zdziwiona dookoła. To nowa Jetta. Chciałam taką mieć, ale ten wóz jest
strasznie drogi. Popatrzyłam na babcię i pokiwałam z dezaprobatą głową. Ta,
jakby domyślając się, o czym myślę, uśmiechnęła się niewinnie, podeszła do
mnie, dostałam całusa w policzek i usłyszałam, jak życzy mi udanego dnia.
Westchnęłam zrezygnowana. Wsiadłam do samochodu i pojechałam w kierunku pracy.
Dzień w niej mijał mi bardzo szybko. Nie miałam czasu, żeby myśleć o
czymkolwiek. Mieliśmy bardzo duży ruch, więc trzeba było robić wszystko to
samo, ale dwa razy szybciej. Jednak w końcu moja zmiana się skończyła i stałam
przed gabinetem dyrektora. Czułam się nieswojo, ale muszę wziąć wolne, żeby
zawiść babcię do Zakopanego. Zapukałam, a po usłyszeniu „proszę” nacisnęłam
klamkę i weszłam do środka. Mężczyzna siedział odwrócony tyłem. Chciałam uciec,
ale stłumiłam w sobie to uczucie.
- Jacqueline? Coś nie tak w pracy? –
zapytał, podnosząc jedną brew ze zdziwienia. Pokiwałam przecząco głową.
- Chciałbym tylko poprosić o jeden dzień
wolnego. Wiem, że dopiero rozpoczęłam pracę tutaj, ale muszę zawieść babcię do
sanatorium w Zakopanem. – wyjaśniłam szybko. Widziała, że zaczyna się
zastanawiać. Modliłam się w duchu, żeby zrozumiał sytuację, w jakiej się
znajduję i był wyrozumiałym człowiekiem.
- Będziesz musiała to po prostu
odpracować i jeden dzień wziąć dwie zmiany. – mruknął. Uśmiechnęłam się
delikatnie.
- Nie ma problemu. – powiedziałam. –
Poproszę w poniedziałek. – dodałam, pożegnałam się uprzejmie i wyszłam z pracy.
Wsiadłam do samochodu i zaczęłam się zastanawiać, co mam robić przez
resztę dnia? Pamela poszła z Natalią do lekarza na wizytę kontrolną, a nikogo
innego z Wrocławia nie znam, bo wszyscy się gdzieś porozjeżdżali. Wpadłam na
genialny pomysł. Wyszłam z samochodu, wzięłam torebkę, zamknęłam pojazd i
ruszyłam w kierunku lodziarni z mojego dzieciństwa. Miałam nadzieję, że dalej
tam będzie.
Była. Zamówiłam porcję lodów i rozsiadłam się przy jednym ze stolików. W
telewizji, która zawisła na jednej ze ścian, miał właśnie rozpocząć się wywiad
z jakąś „gwiazdą piłkarską”. Kiedy zobaczyłam, kto nią jest zadławiłam się pita
colą. Karim Benzema. We własnej osobie.
Minęło piętnaście minut od rozpoczęcia rozmowy piłkarz z dziennikarzem,
a ja z całej siły starałam się nie zwracać uwagi na to, co wygaduje ten, pożal
się Boże, chłoptaś. Tak, tak właśnie o nim myślę. Jest arnym piłkarzyną, który
po prostu miał szczęście i dostał się do lepszego klubu. Jednak, kiedy
usłyszałam ostatnie pytanie, od rzuciłam na stolik zapłatę za lody i opuściłam
lokal.
-
Dobrze. Dziękuję c za cały wywiad, ale mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.
Wszyscy wiemy, że miałeś kilkuletnią narzeczoną. Co się stało, że nie widujemy
was ostatnio?
-
Tak, znaliśmy się z Jacqueline od małego. Zawsze wszędzie razem chodziliśmy.
Jednak po przeprowadzce do Madrytu coś się zepsuło. Jacqueline zaczęła mnie
zdradzać. Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu ciągnąć tego dalej i
zakończyłem nasz związek.
Jak on w ogóle mógł?! Zrobił ze mnie dziwkę na oczach kilku milionów
ludzi z całego świata! Czy aż taką przyjemność sprawia mu wyniszczanie mnie?!
Szłam przed siebie, nie patrząc na otaczający mnie świat. Po moich policzka
spływały gorzkie łzy, które raz po raz starałam się przełykać. Jednak w końcu
poczułam, jak się od kogoś odbijam i ledwo utrzymuję się na nogach. Podniosłam
załzawione spojrzenie.
Ujrzałam wysokiego chłopaka o blond włosach. Miał na sobie elegancki
płaszcz i jeansowe spodnie. Wyglądał, jakby był zamyślony. Ale, kiedy dotarło
do niego, że się z kimś zderzył, wróciła do niego świadomość.
- Przepraszam. – mruknął i uśmiechnął
się lekko, a jego niebieskie oczy opuściła mgła nieobecności. Odwzajemniłam
uśmiech.
- Ja również przepraszam. – powiedziałam
i tak naprawdę nie wiedziałam, co dalej.
- Zły dzień? – zapytał po chwili.
- Kolejny od kilku tygodni. –
wymamrotałam pod nosem.
- Nie jesteś sama. – zaśmiał się. Poczułam
wibracje w kieszeni. – Widzę, że cię namierzają. No nic. Mam nadzieję, że
jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy.
- Poczekaj. – powiedziałam, kiedy miał
już iść dalej. Czułam, że dobrze robię. Zaczęłam grzebać w torebce, by wyjąć z
niej długopis i kartkę. Naskrobałam na niej kilka cyfr i podałam nieznajomemu. –
Napisz, jak będziesz chciał poużalać się nad sobą w czyimś towarzystwie. –
dodałam i ruszyłam przed siebie.
Wyjęłam telefon z kieszeni i popatrzyłam na wyświetlacz. Noela. Nie mam
siły teraz z nikim rozmawiać. Wsiadłam do samochodu i odpaliłam silnik po czym
ruszyłam do domu. Po drodze zastanawiałam się, jak on tak może. Przecież ja nie
byłam niczemu winna. Uznałam, że i tak tego nie zrozumiem, ale moje myśli mimo
wszystko nie chciały wyrzucić tego z siebie.
Gdy wreszcie przyjechałam na miejsce od razu poszłam do swojego pokoju.
Zadzwoniłam do Noe. Mimo wszystko muszę z kimś porozmawiać.
_________________________________
Cześć wam wszystkim c:
Publikuję, jak widać, nowy rozdział.
Dwie i pół strony w Wordzie. Mało? Owszem, ale nic więcej nie udało mi się napisać. Przepraszam.
Mam nadzieję, że mimo wszystko nie jesteście obrażeni.
Jeszcze raz przepraszam ;c