piątek, 27 grudnia 2013

Partie Troisième: " (...) po przedramieniu zaczęła spływać mi ciepła, szkarłatna maź."

  "Człowieka można zniszczyć, ale nie pokonać."
~Ernest Hemingway
Dedykowane Agacie W. za pomysł. Bez niej ten rozdział by nie powstał ;)

    Siedzimy właśnie w ZOO wrocławskim i jemy obiad, składający się z frytek i ryby. Natalia, która wygrała „wojnę”, więc jest ubrana w granatowe dżinsy, bluzkę z nadrukiem oraz ciepłą bluzę, bawi się aktualnie na prowizorycznym placu zabaw. Jej blond kucyki podskakują wesoło, a buzia cały czas się śmieje.
- Cudna ci się ta córka udała. – powiedziałam do Pameli, odrywając wzrok od jej pociechy. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem.
- Ma tylko jedną zasadniczą wadę, odziedziczoną po Damianie. Jest cały czas w ruchu i nie da się jej dogonić. – przyznała, krzywiąc się nieznacznie.
- To zupełnie tak jak ty! – zaśmiałam się, by następnie wybuchnąć gromkim śmiechem. Pam zaczerwieniła się na policzkach.
- Nie prawda - mruknęła urażona.
- To ja ci przypomnę. – zaoferowałam. – Dwie małe dziewczynki. Centrum Wrocławia. Idą na lody … - nie dane mi było skończyć, ponieważ czarnowłosa w brutalny sposób postanowiła przerwać moje wspomnienie. Zrobiłam oburzoną minę.
      Wieczorem, kiedy leżałam już w łóżku, przykryta po uszy kołdrą, naszły mnie przemyślenia. Zastanawiałam się, jak to teraz będzie. Mam nową pracę, która z resztą bardzo mi się podoba. Odzyskałam dawną przyjaciółkę. Czegóż chcieć więcej? I właśnie w tym momencie mój wzrok powędrował na biurko, gdzie leżał naszyjnik, który wczoraj znalazłam w torebce. Wspomnienia znów naparły na mnie, ale tym razem ze zdwojona siłą. Nie potrafiłam sobie z tym poradzić.
    Podniosłam się z łóżka, wzięłam łańcuszek w dłonie i zaczęłam go obserwować, a w moich oczach zabłysły słone łzy, które już po chwili zaczęły spływać, mocząc moje blade policzki. Miałam być silna, już nie płakać z jego powodu. Kierowana jakimś dziwnym impulsem zaczęłam grzebać w jednej z szuflad, znajdujących się w biurku. Tak naprawdę nie wiem, czego tam szukałam. Dopiero, kiedy moje palce zatrzymały się na jakimś pudełku, wyciągnęłam dłoń na zewnątrz i doznałam olśnienia. Okazało się, że znalazłam pudełko nieodpakowanych jeszcze żyletek.
Ból fizyczny łagodzi ból psychiczny.
    Podniosłam się z obrotowego krzesła i, z łańcuszkiem w ręce, poszłam do łazienki. Tam zamknęłam się od wewnątrz. Mimo wszystko nie chciałam, żeby babcia zobaczyła to, co chcę zrobić. Wiem, że winiłaby za to siebie, a to w żadnym razie nie jest jej wina. Rozpakował w końcu pudełko i wyjęłam jedną żyletkę. Zalśniła w świetle lampek, które świeciły się dookoła lustra. Zaczęłam obracać nią w palcach. Zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno tego chcę. Wtedy po raz kolejny spojrzałam na łańcuszek i, nie myśląc więcej, po prostu usiadłam na posadzce i oparłam się o zimną, pokrytą ciemnofioletowymi kafelkami, ścianę.
    Przejechałam po raz pierwszy po nadgarstku. Lekko zatrzęsła mi się ręka, ale nie bolało aż tak bardzo, jak mogło mi się wydawać. Przyszło mi na myśl, że to nie złagodzi mojej nadszarpniętej przez Karima psychiki. Tym razem przycisnęłam metalowy przedmiot bardziej. Zabolało, ale powstrzymałam krzyk, który cisnął mi się na usta. Nie mogę obudzić babci.
     Podniosłam się na chwilę i odszukałam w szafce za lustrem paczki chusteczek. Ten ból, który poczułam przed chwilą, to jeszcze nie było to, do czego dążę. Usiadłam z powrotem na swoje miejsce, wsadziłam chustki do ust i zacisnęłam na nich zęby. Popatrzyłam tylko na zakrwawiony nadgarstek i tym razem wbiłam w niego żyletkę z całej siły. W oczach stanęły mi łzy, a lewa dłoń zatrzęsła się z bólu. Tak, właśnie o to mi chodziło. Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, jak tylko o nieludzkim cierpieniu, jakie sobie właśnie sprawiłam. Zaczęłam poruszać kawałkiem metalu. Tak cholernie bolało, ale właśnie w ten sposób miało być.
    Wyjęłam przedmiot z nadgarstka po krótkiej chwili. Podniosłam rękę od góry, a po przedramieniu zaczęła spływać mi ciepła, szkarłatna maź. Obserwowałam ją z zaciekawieniem. Tak naprawdę nie wiem, dlaczego tak się nią zainteresowałam. Podniosłam się z posadzki, ale zrobiłam to za szybko, bo zakręciło mi się w głowie. A może to przez to, że straciłam całkiem sporo krwi? Nie ważne. Muszę po sobie posprzątać. Najpierw jednak obwinęłam rękę w bandaż. Nie chcę przecież umrzeć, tylko przestać cierpieć …
    Następnego dnia obudziłam się słabo wyspana. Nie chciało mi się podnosić, ale musiałam iść do pracy. No nic. Zwlekłam się z łóżka i ubrałam w służbowe ciuchy. Oczywiście nadgarstek był cały czas zawiązany bandażem z tą różnicą, że zmieniłam go na świeży, bo tamten przemókł na czerwono. Weszłam do kuchni i zaczęłam robić sobie śniadanie. Po chwili weszła babcia z jakąś kartką w rękach.
- Dzień dobry, babciu. – powiedziałam, uśmiechając się lekko.
- Cześć wnusiu. – odparła i odwzajemniła grymas na twarzy. – Coś ci się stało w rękę, skarbie? – zapytała, zerkając na mój nadgarstek. Myśl Jacqueline, myśl.
- A to? – mruknęłam, wskazując głową na zabandażowaną część ciała. – To nic, po prostu uderzyłam się, jak w nocy szłam do toalety. – skłamałam gładko. Źle mi było z myślą, że oszukuję najważniejszą osobę w moim życiu, ale nie mogłam powiedzieć jej prawdy. Jak już mówiłam, załamałby się.
- Tak, tak. Trzeba było sobie zapalić światło. – powiedziała, kręcąc głową. Po chwili ciszy zaczęła machać kartką, którą miała w ręce. – Pamiętasz, jak wysłałam skierowanie do tego sanatorium w Zakopanym? Właśnie przyszło mi potwierdzenie, że mogę tam jechać! – już na pierwszy rzut oka było widać, że baba cieszy się na ten wyjazd. I dobrze, powinna trochę odpocząć od Wrocławia. Jest to piękne miast, ale zdecydowanie za dużo w nim zanieczyszczeń.
- To świetnie. – powiedziałam, popijając gorącą kawę.
- Mam do ciebie jedną prośbę. – zaczęła i podrapała się po głowie. – Mogłabyś mnie tam zawieść? Wiesz, że nie za bardzo lubię jeździć autobusami i pociągami. – mruknęła.
- Kiedy masz tam być? – zapytałam, a ona już wiedziała, że się zgodzę.
- W przyszły poniedziałek mam się zameldować! – wykrzyknęła radośnie i przytuliła się do mnie z całej siły. Pokiwałam głową.
- Mamy tylko jeden problem. Nie mam czym cię tam zawieść. – powiedziałam. Pokiwała mi palcem wskazującym przed oczami i poszła do salonu. Powędrowałam za nią zdziwiona. Zaczęła grzebać w pudełkach, a po chwili wręczyła mi kluczyki z logiem Volkswagena. Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- Miał być prezent na urodziny, ale dostaniesz wcześniej. – powiedziała i uśmiechnięta zaciągnęła mnie do swojego garażu.
    W środku stał czarny samochód marki breloczka przy kluczach. Obeszłam go zdziwiona dookoła. To nowa Jetta. Chciałam taką mieć, ale ten wóz jest strasznie drogi. Popatrzyłam na babcię i pokiwałam z dezaprobatą głową. Ta, jakby domyślając się, o czym myślę, uśmiechnęła się niewinnie, podeszła do mnie, dostałam całusa w policzek i usłyszałam, jak życzy mi udanego dnia. Westchnęłam zrezygnowana. Wsiadłam do samochodu i pojechałam w kierunku pracy.
    Dzień w niej mijał mi bardzo szybko. Nie miałam czasu, żeby myśleć o czymkolwiek. Mieliśmy bardzo duży ruch, więc trzeba było robić wszystko to samo, ale dwa razy szybciej. Jednak w końcu moja zmiana się skończyła i stałam przed gabinetem dyrektora. Czułam się nieswojo, ale muszę wziąć wolne, żeby zawiść babcię do Zakopanego. Zapukałam, a po usłyszeniu „proszę” nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Mężczyzna siedział odwrócony tyłem. Chciałam uciec, ale stłumiłam w sobie to uczucie.
- Jacqueline? Coś nie tak w pracy? – zapytał, podnosząc jedną brew ze zdziwienia. Pokiwałam przecząco głową.
- Chciałbym tylko poprosić o jeden dzień wolnego. Wiem, że dopiero rozpoczęłam pracę tutaj, ale muszę zawieść babcię do sanatorium w Zakopanem. – wyjaśniłam szybko. Widziała, że zaczyna się zastanawiać. Modliłam się w duchu, żeby zrozumiał sytuację, w jakiej się znajduję i był wyrozumiałym człowiekiem.
- Będziesz musiała to po prostu odpracować i jeden dzień wziąć dwie zmiany. – mruknął. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Nie ma problemu. – powiedziałam. – Poproszę w poniedziałek. – dodałam, pożegnałam się uprzejmie i wyszłam z pracy.
    Wsiadłam do samochodu i zaczęłam się zastanawiać, co mam robić przez resztę dnia? Pamela poszła z Natalią do lekarza na wizytę kontrolną, a nikogo innego z Wrocławia nie znam, bo wszyscy się gdzieś porozjeżdżali. Wpadłam na genialny pomysł. Wyszłam z samochodu, wzięłam torebkę, zamknęłam pojazd i ruszyłam w kierunku lodziarni z mojego dzieciństwa. Miałam nadzieję, że dalej tam będzie.
   Była. Zamówiłam porcję lodów i rozsiadłam się przy jednym ze stolików. W telewizji, która zawisła na jednej ze ścian, miał właśnie rozpocząć się wywiad z jakąś „gwiazdą piłkarską”. Kiedy zobaczyłam, kto nią jest zadławiłam się pita colą. Karim Benzema. We własnej osobie.
   Minęło piętnaście minut od rozpoczęcia rozmowy piłkarz z dziennikarzem, a ja z całej siły starałam się nie zwracać uwagi na to, co wygaduje ten, pożal się Boże, chłoptaś. Tak, tak właśnie o nim myślę. Jest arnym piłkarzyną, który po prostu miał szczęście i dostał się do lepszego klubu. Jednak, kiedy usłyszałam ostatnie pytanie, od rzuciłam na stolik zapłatę za lody i opuściłam lokal.
- Dobrze. Dziękuję c za cały wywiad, ale mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Wszyscy wiemy, że miałeś kilkuletnią narzeczoną. Co się stało, że nie widujemy was ostatnio?
- Tak, znaliśmy się z Jacqueline od małego. Zawsze wszędzie razem chodziliśmy. Jednak po przeprowadzce do Madrytu coś się zepsuło. Jacqueline zaczęła mnie zdradzać. Doszedłem do wniosku, że nie ma sensu ciągnąć tego dalej i zakończyłem nasz związek.
     Jak on w ogóle mógł?! Zrobił ze mnie dziwkę na oczach kilku milionów ludzi z całego świata! Czy aż taką przyjemność sprawia mu wyniszczanie mnie?! Szłam przed siebie, nie patrząc na otaczający mnie świat. Po moich policzka spływały gorzkie łzy, które raz po raz starałam się przełykać. Jednak w końcu poczułam, jak się od kogoś odbijam i ledwo utrzymuję się na nogach. Podniosłam załzawione spojrzenie.
    Ujrzałam wysokiego chłopaka o blond włosach. Miał na sobie elegancki płaszcz i jeansowe spodnie. Wyglądał, jakby był zamyślony. Ale, kiedy dotarło do niego, że się z kimś zderzył, wróciła do niego świadomość.
- Przepraszam. – mruknął i uśmiechnął się lekko, a jego niebieskie oczy opuściła mgła nieobecności. Odwzajemniłam uśmiech.
- Ja również przepraszam. – powiedziałam i tak naprawdę nie wiedziałam, co dalej.
- Zły dzień? – zapytał po chwili.
- Kolejny od kilku tygodni. – wymamrotałam pod nosem.
- Nie jesteś sama. – zaśmiał się. Poczułam wibracje w kieszeni. – Widzę, że cię namierzają. No nic. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś na siebie wpadniemy.
- Poczekaj. – powiedziałam, kiedy miał już iść dalej. Czułam, że dobrze robię. Zaczęłam grzebać w torebce, by wyjąć z niej długopis i kartkę. Naskrobałam na niej kilka cyfr i podałam nieznajomemu. – Napisz, jak będziesz chciał poużalać się nad sobą w czyimś towarzystwie. – dodałam i ruszyłam przed siebie.
    Wyjęłam telefon z kieszeni i popatrzyłam na wyświetlacz. Noela. Nie mam siły teraz z nikim rozmawiać. Wsiadłam do samochodu i odpaliłam silnik po czym ruszyłam do domu. Po drodze zastanawiałam się, jak on tak może. Przecież ja nie byłam niczemu winna. Uznałam, że i tak tego nie zrozumiem, ale moje myśli mimo wszystko nie chciały wyrzucić tego z siebie.

    Gdy wreszcie przyjechałam na miejsce od razu poszłam do swojego pokoju. Zadzwoniłam do Noe. Mimo wszystko muszę z kimś porozmawiać. 
_________________________________
Cześć wam wszystkim c:
Publikuję, jak widać, nowy rozdział.
Dwie i pół strony w Wordzie. Mało? Owszem, ale nic więcej nie udało mi się napisać. Przepraszam.
Mam nadzieję, że mimo wszystko nie jesteście obrażeni. 
Jeszcze raz przepraszam ;c

środa, 4 grudnia 2013

Partie Deuxième: "I tak cię kocham, zołzo."

"Każdy chce mieć przyjaciela, 
lecz nie każdy się wysila, by nim być."
~Alphonse Karr

   Minął tydzień, odkąd przyjechałam do mojej babci. Oczywiście przyjęła mnie z otwartymi ramionami, nawet nie pytając mnie o powód przeprowadzki. I to właśnie w niej kocham. Zawsze mogłam przyjść do niej zapłakana, a ona czekała, aż sama zdecyduję się opowiedzieć o ty, co się stało. Jest najlepszą babcią na świecie.
    Idę właśnie na spotkanie, w sprawie pracy. Nie mogę przecież aż tak obciążać baby. To nie byłoby fair wobec niej. Otworzyłam szklane drzwi Hotelu The Granary. Od razu poraził mnie ogrom holu. Cały był w białej tonacji, a wszystko błyszczało. Podeszłam do recepcji, gdzie stała wysoka blondynka z uśmiechem na ustach. Powiedziałam jej, po co przyszłam, a ona od razu skierowała mnie do szefa. Nie zwlekając, udałam się we wskazane miejsce. Zapukałam do ciemnych drzwi, a po usłyszeniu „proszę” weszłam do środka. Za biurkiem siedział siwiejący mężczyzna w garniturze. Od razu można było poznać, że to dyrektor.
- Dzień dobry. Nazywam się Jacqueline Renan i chciałabym złożyć u pana podanie o pracę. – powiedziałam i usiadłam na fotelu, tak jak nakazał mi to gestem ręki. Podałam mu teczkę z moimi dokumentami. Zaczął ją przeglądać, a z jego twarzy nie można było nic wyczytać. Przygryzłam wargę ze denerwowania.
- Tutaj jest napisane, że mówisz biegle po francusku, hiszpańsku i angielsku. Skąd tyle języków? – zapytał, a ja wciągnęłam pełne płuca powietrza, po czym wypuściłam je ze świstem.
- Urodziłam się we Francji, angielskiego nauczyłam się na studiach, a przez ostatnie trzy lata mieszkałam w Hiszpanii. – wyjaśniłam starając się, żeby mój głos nie drżał. Mężczyzna znów się zamyślił.
- Czy na początek pensja dwa i pół tysiąca ci wystarczy? – z mojego serca jakby spadł kamień.
- Tak, oczywiście. – odpowiedziałam, gorliwie kiwając głową.
- No to, do zobaczenia jutro o godzinie siódmej. Twój strój służbowy, to czarny dół i biała góra. Dziewczyny wytłumaczą ci, o co chodzi. – powiedział.
     Kiedy wyszłam już przed budynek, mało nie zaczęłam skakać ze szczęścia. Wreszcie coś poszło po mojej myśli! Szczęśliwa udałam się do galerii, żeby zjeść coś na obiad. Moja babcia poszła dziś do swojej sąsiadki, więc pewnie nie wróci tak szybko. Weszłam do KFC i zamówiłam sobie coś do jedzenia. Zazwyczaj nie jadam w takich sieciówkach, ale dziś już mi się nie chce nic gotować.
    Jadłam tak sobie skrzydełka i wyjrzałam przez okno. Na jednej z witryn widniała wielka reklama Mistrzostw Świata 2014. Karim był wśród kilku piłkarzy. W moich oczach od razu stanęły łzy. Nie, nie, nie! Przyleciałam do Polski po to, żeby zapomnieć! Nie mogę płakać!
     Po skończeniu jedzenie postanowiłam, że odnowię kontakty z jedną z dawnych przyjaciółek, które poznałam we Wrocławiu. Mam nadzieję, że mieszka tam, gdzie wcześniej. Wsiadłam w tramwaj, na który czekałam i po kilku minutach byłam już na jej ulicy. Weszłam na trzecie piętro jednego z odnowionych bloków i zapukałam niepewnie do drzwi. Otworzyła mi mała dziewczynka z blond kucyczkami. Speszyłam się na moment, ale odezwałam się do niej, tłumiąc w sobie nagłą chęć ucieczki.
- Jest mama? – zapytałam niepewnie. Blondynka pokiwała głową i pobiegła do środka. Nie musiałam czekać, a w drzwiach stanęła czarnowłosa dziewczyna, przyjaciółka z czasów dzieciństwa. Uśmiechnęłam się do niej. Widziałam, że próbuje sobie mnie przypomnieć. Po chwili na jej ustach wyrósł wielki uśmiech i w następnym momencie czułam na sobie jej ciężar.
- Jacqueline ! – krzyknęła mi prosto do ucha, na co ja tylko się zaśmiałam.
- Spokojnie, bo mnie udusisz, wariatko! – zaśmiałam się, próbując złapać oddech. Tak, to cała Pamela. Pamiętam nas, jako małe dziewczynki, kiedy jeszcze nie za dobrze umiałam mówić po polsku. Ta zołza zawsze się ze mnie śmiała.
    Moje wspomnienia przerwała brunetka. Z zaciętą miną odsunęła mnie od siebie na długość rąk. Zaczęła mi się dokładnie przyglądać, a kiedy zlustrował mnie już od góry do dołu przystanęła na twarzy, gdzie błąkał się delikatny uśmiech. Po chwili i na jej usta wpłynął grymas szczęścia.
- Tęskniłam debilko! Czemu się nie odzywałaś?! – zapytała z wyrzutem, a mnie zrobiło się strasznie głupio.
- Przepraszam Pam, nie wiem. Chyba po prostu okazałam się beznadziejną przyjaciółką. – powiedziałam spuszczając głowę. Matko, jaka ja jestem głupia! Przychodzę tu po kilku latach i liczę na to, że rzuci mi się w ramiona?! Nie dane mi było nad tym długo myśleć, ponieważ poczułam, jak zielonooka przytula się do mnie, tym razem delikatniej.
- I tak cię kocham, zołzo. Wchodź do środka, pogadamy. – nie dane mi było nic odpowiedzieć, ponieważ brunetka wciągnęła mnie do środka mieszkania i już po chwili siedziałam na dużej, białej kanapie.
     Cały jej salon był urządzony w jasnych barwach. Pod ścianą stała kanapa, na której aktualnie się znajduję, a naprzeciwko plazmowy telewizor, powieszony na ścianie. Pomiędzy postawiono szklany stolik o prostokątnym blacie. Wydawało się, że był popękany. Na parapetach Pamela postawiła całkiem spora ilość kolorowych kwiatów. Ściany pomalowane jasnożółtą farbą zostały ozdobione przez obrazy i duże, balkonowe okno. Nie było zasłon, tylko białe firanki i rolety. Po chwili do pomieszczenia weszła czarnowłosa z dwiema szklankami napojów.
- No, to opowiadaj, co się tam u ciebie ostatnio działo. – zaczęła dziewczyna, a ja lekko się spięłam. Nie chciałam jej opowiadać o Karim ‘ie, bo to bardzo bolało. Chyba wyczuła, że nie czuję się najlepiej. – Oczywiście możesz pominąć kilka faktów, o których i tak już wiem z prasy, ale nie za dużo. – dodała. Posłałam jej dziękujący uśmiech, a w duchu zapamiętałam, żeby sprawdzić wszystkie kolorowe pismaki.
- Całkiem w porządku. – powiedziałam, lekko się uśmiechając. – Jak wiesz z Francji przeprowadziłam się do Hiszpanii, gdzie mieszkałam kilka lat, a teraz postanowiłam odwiedzić Polskę i chyba zatrzymam się tu na dłużej.
- To w Hiszpanii nauczyłaś się chodzić w sukienkach? – jak widać Pamela była bardzo rozbawiona moim widokiem we wcześniej wspomnianym stroju. No cóż, nie dziwię jej się. Całe życie twierdziłam, że nie założę na siebie nigdy kiecki, jeżeli nie będzie to potrzebne. – Nie martw się, nikomu nie powiem. – zażartowała.
- Lepiej mów, co u ciebie, jak widzę musiałaś zmienić stan cywilny. – mruknęłam, usiłując zmienić temat. Pam pokiwała z dezaprobatą głową.
- Nie, nie zmieniłam stanu cywilnego, ale jestem zaręczona. – powiedziała, pokazując mi serdeczny palec prawej ręki. – Natala, chodź do mamy! – zawołała, jak mniemam, blondyneczkę, którą widziałam pod drzwiami.
       Teraz mogłam przyjrzeć jej się z bliska. Miała na sobie ciemnoniebieskie, dżinsowe spodnie, białą koszulkę z nadrukiem i na to rozpinaną, niebieską bluzę. Stopy włożyła w puchate, różowe kapcie. Dwa, wysoko zaplecione kucyki podskakiwały wesoło z każdym jej ruchem. Wdrapała się na kolana Pameli. Były niemalże identyczne, różnił je tylko kolor włosów i oczu. Pam miała zielone, a jej córka niebieskie.
- To ciocia Jacqueline. – powiedziała wskazując na mnie głową. Błękitne oczy dziewczynki wlepiły we mnie swoje spojrzenie, a ja poczułam ukłucie zazdrości gdzieś w środku. Też chciałabym mieć dziecko, ale chłopczyka… Przeszło mi przez myśl. Potrząsnęłam głową, żeby wyrzucić z niej natrętne myśli i uśmiechnęłam się. Dziewczynka zeskoczyła z kolan Pameli i wdrapała się na moje. Popatrzyłam zdziwiona na przyjaciółkę, ale ta tylko wzruszyła ramionami.
- Cześć ciociu. – powiedziała blondyneczka, przytulając się do mojego brzucha. Odwzajemniłam uścisk odruchowo, cały czas pozostając w niemałym szoku.
     Dwie godziny później siedziałam już w tramwaju i wracałam do domu. Byłam zmęczona całym dniem. Umówiłam się z Pamelą, że jutro cały dzień spędzamy w trójkę, z Natalią. Nie wiem, dlaczego, ale dziewczynka bardzo mnie polubiła. To dziwne, zważając na fakt, że dzieci raczej nie pałają do mnie jakąś szczególną miłością.
     Kiedy wreszcie znalazłam się w mieszkaniu, pierwszym co zrobiłam było sprawdzenie, czy moja babcia śpi. Spała. Nie dziwię jej się, w końcu jest dwudziesta pierwsza, a ona chodzi do łóżka raczej wcześnie. Wzięłam do swojego pokoju po piżamę i weszłam do łazienki. Musiałam zmyć z siebie jak najszybciej zmyć z siebie dzisiejszy dzień. Gdy wreszcie to zrobiłam, ubrałam się we wcześniej przygotowany strój i powędrowałam do pokoju.
    Jak byłam już w środku coś tchnęło mnie, żeby przejrzeć małe kieszonki w torebce. Postanowiłam, że tym razem posłucham mojej podświadomości i to był błąd. Po krótkim poszukiwaniu znalazłam łańcuszek, który dostałam od Karim ‘a na pierwszą rocznicę. Czyli zapowiada się kolejna, wspaniała noc z wspomnieniami…
    Rano obudził mnie budzik. Z całej siły próbowałam go zignorować. Nie chciało mi się wstawać. Skutkami nieprzespanej nocy są ból głowy, zapuchnięte czerwone od płaczu oczy i ogólna niechęć do życia. Posiadałam to wszystko. Wygramoliłam się niezgrabnie spod kołdry i powędrowałam niechętnie do szafy. Wyjęłam z niej strój, w którym mam pracować, a mianowicie czarne spodnie, tego samego koloru botki oraz marynarkę, białą koszulę i  torebkę. W końcu tak miałam się ubierać do pracy.
     Siedziałam w restauracji już jakąś godzinę, a Klaudia, dziewczyna która miała mi wszystko pokazać, wydała się bardzo przyjazna. Odpowiadała na każde pytanie. Teraz nadszedł czas na mój debiut. Trochę się boję, bo dawno nie miałam tacy w rękach, więc mogę mieć małe problemy z utrzymaniem równowagi. Okazało się, że moje obawy były bezpodstawne, ponieważ radziłam sobie doskonale. Czyli jednak moja nauczycielka miała rację, mówiąc To jak z jazdą na rowerze. Jeżeli raz się tego nauczysz, to nigdy nie zapomnisz.
    O godzinie osiemnastej skończyłam pracę. Było lepiej, niż mogłoby mi się wydawać. Wsiadłam w tramwaj i wróciłam do domu. Teraz muszę przygotować się na spotkanie z Pamelą i jej córką. Kiedy miałam już wchodzić za furtkę, witryny naprzeciw przyciągnęły moją uwagę. A dokładniej jedna. Sklep z zabawkami. Bez większego namysłu kupiłam w nim zabawkę dla Natalki.
    Kiedy wyszłam już z wanny po relaksacyjne kąpieli przyszedł czas na wybranie stroju. Przyszło mi na myśl, żeby wrócić do dawnego stylu. Tego, jaki miałam, zanim poznałam Karim ‘a. Przecież zawsze było mi wygodnie, a i nie wyglądałam najgorzej. Postanowiłam zaryzykować. Wyjęłam lekko poszarpane spodnie, szarą bokserkę, szarą bluzę z Myszką Miki i czarne Converse. Po dłuższych oględzinach szafy dobrałam jeszcze czarną czapkę z ćwiekami oraz skórzaną kurtkę. O tak, stara Jacqueline zdecydowanie musi wrócić. Nie ta uprzejma, grzeczna i poukładana, ale szalona, wolna i odważna. Ta, którą zgubiłam gdzieś dawno temu.
     Weszłam do kuchni, gdzie babcia szykowała obiad. Nie mogłam jej odmówić, bo po pierwsze jestem jej wdzięczna za to, że mnie przygarnęła, a po drugie kocham jej obiadki. Tym razem przyrządziła coś, czego nie jadłam już dawno temu, a kocham – ruskie pierogi.
     Podczas obiadu rozmawiałyśmy wesoło. O tym, jak jej się tutaj w Polsce żyje, jak u jej koleżanki. Widziałam, że pomija temat mój i napastnika, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna. Jakieś piętnaście minut temu postanowiłam przywrócić swoje życie, kiedy byłam wiecznie wesoła, więc muszę o nim zapomnieć. Nie będzie to łatwe, ale ja się nie poddam.

Karim, Madryt
        Kiedy wróciłem dzisiaj po treningu do domu, przyłapałem się na tym, że od drzwi wołałem Jacqueline. Na początku byłem zdziwiony, że nie odpowiada, ale rzeczywistość uderzyła we mnie dosyć szybko. Nie przejmuję się tym. Chciała, wybrała i nic mi do tego. Może się nie starałem za bardzo, ale nie musiała od razu ode mnie uciekać. Wystarczyło tylko szczerze porozmawiać i tyle. Ja naprawdę nie rozumiem kobiet. Robią wielką aferę z niczego. No, ale cóż … Już taki ich urok.
       Szkoda tylko, że Fabio się do mnie nie odzywa. Pewnie Jacqueline nagadała coś Noeli, a ona powtórzyła to jemu i teraz to ja wyszedłem na tego złego. Przejdzie mu szybciej, niż przyszło. To tylko kwestia czasu.
        Podniosłem się leniwie z kanapy i wyłączyłem telewizor. Chyba pora coś ze sobą zrobić. Odkąd wróciłem z treningu tyko gapię się w to pudło, a przecież nie na samym Coentrao kończą się moi znajomi. Zaraz zadzwonię na przykład do Raphael ‘a i pojedziemy na jakąś imprezę.
DO: RAPHAEL
Impreza?
Nie musiałem długo czekać na wiadomość od obrońcy.
OD: RAPHAEL
Powiedz tylko kiedy i gdzie.
I właśnie takie podejście mi pasuje. Żadnych narzekań na to, że jestem nieodpowiedzialny, chamski, bezduszny i bla, bla, bla.
DO: RAPHAEL
Przyjadę po ciebie za trzy godziny.
        Nie sprawdzałem już, czy przyszło coś nowego, tylko powędrowałem pod prysznic. Podczas, gdy woda przyjemnie chłodziła moje ciało mnie naszła pewna myśl. Dlaczego Fabio aż tak się wściekł? Przecież to nie moja sprawa, że Jacqueline mnie zostawiła. Ja nie byłem niczemu winny. Chciała, wybrała i tyle. Muszę z nim pogadać, jak najszybciej. Zastanawia mnie jeszcze jedno. Dlaczego Ramos nie trzyma jego strony, tylko normalnie ze mną rozmawia, skoro jestem taki zły i niedobry. Może Sandra mu jeszcze nie powiedziała? Jedyna mądra z całego tego towarzystwa.
     Jadę właśnie pod dom Raphael ‘a. Nie wiem dlaczego, ale nie chce mi się już iść na żadną imprezę. Chyba to dlatego, że za dużo myślę. No nic. Obiecałem młodemu, to pójdę i to tylko dlatego.
    Zaparkowałem na podjeździe i zatrąbiłem. Na mojego rodaka nie musiałem długo czekać, bo już po chwili widziałem go w drzwiach wejściowych. Wsiadł do samochodu i pojechaliśmy do klubu. W ostatnim momencie zmieniłem zdanie i skręciłem do mniej znanego, gdzie jest mniej ludzi. Jakoś nie mam ochoty na wygłodniałe hieny.
     Weszliśmy do klubu i od razu uderzyła w nas woń mocnego alkoholu, pomieszana z dymem tytoniowym. Zemdliło mnie lekko, ale spróbowałem nie zwracać na to uwagi, co nie było wcale takie łatwe. Muzyka dudniła z głośników, a ja już wiedziałem, że to będzie cudowny wieczór…

Jacqueline, Wrocław
       Wysiadłam pod klatką Pameli i udałam się do niej. Poprosiła mnie, żebym weszła do środka, bo musi ubrać jeszcze Natalię. Weszłam do salonu i usiadłam na tej samej kanapie, co wczoraj. Słyszałam, jak Pam kłóci się z Natalią o to, że nie ubierze się tak, jak ona  chce, tylko po swojemu. Niewiele myśląc poszłam na miejsce „bitwy”. Od razu zaczęłam się śmiać. Czarnowłosa miała w rękach różowa spódniczkę, a mała stała na łóżku i broniła się, jak tylko mogła, żeby jej nie ubierać.
- Nieee !!! – wykrzyczała blondyneczka i schowała się za moimi nogami. Popatrzyłam rozbawiona na podirytowaną Pamelę.

- Dlaczego tak bardzo ci zależy na tym, żeby założyła akurat to na siebie założyła? – zapytałam z wrednym uśmiechem. Przyjaciółka zmroziła mnie wzrokiem. Zapowiada się ciekawy dzień … 

_____________________________________

No witam wszystkich ;)
Rozdział nie na weekendzie, bo nie miałam kiedy dodać ...
Nie wiem również, czy w przyszłym tygodniu pojawi się coś przed czwartkiem, bo od wtorku do czwartku piszę egzaminy próbne ... Jestem co najmniej przerażona, ale można powiedzieć, że jest ok xd
Pozdrawiam, do napisania, 
CrazyGirl ;)


Ubranie Jacqueline - praca.

Ubranie Jacqueline - spotkanie z Pamelą i Natalią. 

niedziela, 24 listopada 2013

Partie Première: " ( ... ) wyjeżdżam. "

Nie przeciągaj pożegnania. Zdecydowałeś się odejść, to idź.
Antoine de Saint - Exupery
"Mały Książe"
_______________________________________
[ w momencie, kiedy będzie opis ubrania Jacqueline pojawi się link do jej ubioru, może byś niewidoczne, więc od razu informuję ;)]
- Jacqueline? Co ty tutaj robisz? – zapytała Portugalka. – I dlaczego płaczesz? – dodała, widząc moją twarz, kiedy ją podniosłam.
- Znów jestem singielką. – chciałam zażartować, ale chyba mi nie wyszło. – Mogłabyś mnie przenocować kilka nocy? Chcę tylko zarezerwować bilet na samolot i wolałabym uniknąć ciekawskich hien, kiedy znalazłabym się w hotelu. – dodałam. Noe nic nie powiedziała, tylko wyszła z drzwi i szerzej je otworzyła. Wzięłam moją walizkę i weszłam do środka. Dziewczyna powiedziała, żebym usiadła u niej w salonie, a ona pójdzie zanieść moją walizkę do pokoju gościnnego i przyniesie coś do picia. Tak też zrobiłam. W pomieszczeniu przywitał mnie ciepły żółty kolor. Noe ma talent dekoratorski. Po jakichś pięciu minutach usiadła koło mnie i podała mi szklankę z sokiem pomarańczowym.
- Powiesz mi, co się stało? –zapytała po cichu. – Nie musisz mówić, jeżeli nie chcesz. – dodała szybko.
- Nie, spokojnie. Jestem winna ci jakieś wyjaśnienie.- powiedziałam szybko. – Karim po raz kolejny mnie zdradził. Nie chciał się na początku przyznać, ale skłamałam, że ty i Sandra byłyście na tej imprezie, co oni i wysłałyście mi jego zdjęcia, jak całuje się z inną. Powiedział, że ja już mu nie wystarczam, więc się spakowałam i chcę polecieć do Polski, do babci. – zakończyłam. Noe patrzyła na mnie nie wierząc w to, co słyszy. Spuściłam wzrok, ponieważ kolejne łzy napływały mi do oczu. W końcu nie jest łatwo mówić o czymś tak bolesnym, co stało się jakąś godzinę temu.
- Ja go normalnie zabije. – wysyczała dziewczyna. Popatrzyłam na nią przerażona. – No, co tak patrzysz? Żadna gwiazdka nie będzie raniła mojej przyjaciółki. – dopowiedziała pod wpływem mojego wzroku, po czym mnie przytuliła.
- Nie. Niech żyje, jak chce, a ja nie będę mu przeszkadzać. – powiedziałam. Teraz leżałam głową na jej kolanach, a nogi położyłam na kanapie, podkurczając je uprzednio. Dziewczyna gładziła mnie po głowie.
- Ty go dalej kochasz. Nie chcesz zawalczyć? – zapytała zdziwiona.
- Właśnie dlatego nie będę walczyć. Kocham go i chcę, aby ułożył sobie życie beze mnie, jeżeli ma być przez to szczęśliwy. – odpowiedziałam.
- Wiesz, że gdybym ja nie zawalczyła o Fabio, to nie bralibyśmy za rok ślubu. – chciała mnie przekonać.
- Ale ja nie jestem tak silna, jak ty i wiem, że po pewnym czasie i tak musiałabym zrezygnować, bo po prosu nie dałabym rady.  – odpowiedziałam, kończąc ten temat.
- Idź zmyć ten makijaż i połóż się spać. Widzę, że jesteś zmęczona.
- Dobrze. – odpowiedziałam, po czym wstałam i skierowałam się do łazienki. Tam zmyłam resztki, po tuszu i poszłam do mojego tymczasowego pokoju. Tam przebrałam się w jakiś stary dres i weszłam pod kołdrę. Słyszałam, jak Noela rozmawia z kimś przez telefon. Po jakichś pięciu minutach usnęłam, wykończona tym wszystkim, co się dzisiaj stało.

KARIM

- Pierdolisz? – to jakże inteligentne pytanie zadał Fabio. Albo mi się wydaje, albo rozmawiał z Noelą. No cóż, nie będę się wtrącał. Poszedłem pod prysznic, żeby zmyć z siebie trening. Nie ma to, jak zimna woda. Kiedy kończyłem wyszedłem i ubrałem się. Wróciłem do szatni. Byli jeszcze wszyscy. Podszedłem do swojej szafki i zacząłem pakować swoje rzeczy. Poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Odwróciłem się, więc zacząłem rozglądać. Napotkałem wzrok Fabio, który wyglądał tak, jakby chciał mnie zabić.
- Karim, ty jesteś takim skurwielem, czy tylko udajesz? – zapytał, po czym wyszedł z szatni mocno trzaskając drzwiami.
- O co mu chodziło? – zapytał Iker. Popatrzyłem na niego z oczami, jak pięciozłotówki, po czym wzruszyłem ramionami i wyszedłem. Rzuciłem moją torbę na tylne siedzenie i skierowałem się do domu. Przez całą drogę myślałem, o co może chodzić temu cwelowi. Nie przypominam sobie, żebym zrobił coś, za co ma mnie tak nazywać. Dojechałem. Wysiadłem i od razu wszedłem do domu.
- Jestem!-  krzyknąłem na wstępie. Cisza … Pewnie Jacqueline poszła do Noe, albo Sandry. No nic. Poszedłem do kuchni, bo strasznie chciało mi się pić. Nalałem sobie wody do szklanki i weszłam do salonu. Mój wzrok przykuła kartka, a na niej kluczyki od domu, samochodu Jacqueline i jej pierścionek zaręczynowy (?). Nic nie rozumiem. Wziąłem kartkę, która okazała się listem. Moja narzeczona odeszła. Dlaczego? Bo przespałem się z jakąś dziwką pare razy?  Przecież jeszcze nie byliśmy małżeństwem. No trudno. Jej strata. Ja na pewno nie będę płakać po niej. Tak, jak napisała mam zamiar ułożyć sobie życie bez niej. Odeszła, więc to oznacza tylko jedno … IMPREZA!!! Wyjąłem telefon i wybrałem numer do Fabio.
~ Czego? – warknął. Skąd u niego taki ton? Od tego telefonu od Noe dziś po treningu zachowuje się tak, jakby mnie nienawidził. Już wiem, gdzie zatrzymała się Jacqueline. U narzeczonej Fabio.
~ Spokojnie, to nie moja wina, że mnie zostawiła. – odpowiedziałem tym samym tonem, co on.
~ Wiesz, co? Zachowujesz się, jak skończony cham. Jacqueline nie zostawiłaby cię bez powodu, a miała ich całkiem sporo. Nie wiesz, co straciłeś. – powiedział. – Zmieniłeś się stary, odkąd jesteś w Madrycie i zaczęły cię zauważać dziewczyny zachowujesz się, jak rozpieszczony bachor, któremu wszystko wolno.
~ A daj, że ty mi spokój! Chciała, to odeszła. Nie moja sprawa. I to nie ja straciłem, tylko ona. – tym zakończyłem naszą „rozmowę”. Ja straciłem?! Chciałoby się. To ona jest głupia i odeszła od najlepszego mężczyzny, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nie zamierzam niczego żałować. Szkoda tylko, że przeszła mi ochota na imprezę.

JACQUELINE

      Właśnie się obudziłam. Jest godzina dziewiętnasta. Nic mi się nie poprawiło, dalej jestem zmęczona. Podeszłam do torby, gdzie był schowany mój laptop i postanowiłam w końcu zamówić bilety. Weszłam na stronę linii lotniczych. Okazało się, że najbliższy wylot jest do Polski, do Wrocławia jutro w nocy. Liczyłam na coś szybszego, ale trudno. Zabukowałam bilety i wyłączyłam komputer. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Na pewno już nie usnę. Postanowiłam, że zapytam Noeli, co robi. Może znajdzie dla mnie jakieś zajęcie.
      Na dole siedziała Noela i beznamiętnie patrzyła się w telewizor. Leciał jakiś serial. Usiadłam obok przyjaciółki. Popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się lekko.
- Masz coś do zrobienia? Nie wiem, jakieś porządki na przykład, bo jeszcze chwila i nie wytrzyma. – zapytałam patrząc w telewizor.
- A która godzina?
- Nie wiem, coś koło osiemnastej.
- No to nie ma czasu na porządki. Idź zrób się na bóstwo, bo wychodzimy dziś z dziewczynami na imprezę. – oznajmiła, jakby była to najbardziej oczywista rzeczą na świecie.
- Nie chce.
- Nie musisz.
- Nie wygram z tobą.
- Nawet nie próbuj.
- Ile mam czasu?
- O osiemnastej czterdzieści pięć przyjeżdża San z Clarisse i Iriną.
- Już dobra, dobra. – jęknęłam i podniosłam się. Weszłam z powrotem na górę i powędrowałam do moich walizek. Otworzyłam jedną i wyjęłam z niego zestaw typowo imprezowy. Weszłam do łazienki i przebrałam się. Potem tylko fryzura i lekki makijaż. Przejrzałam się krytycznie w lusterku. Może byłoby lepiej, gdybym się uśmiechnęła, ale nie mam na to siły.
   Zeszłam na dół. Okazało się, że siedziałam tam pół godziny, a dziewczyny już czekają na mnie w salonie. Nie było jeszcze tylko Noeli. Ta zawsze najdłużej się zbierała. Kiedy weszłam do pomieszczenia wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Poczułam się oblężona. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi, ponieważ raczej jestem cichą i skrytą w sobie osobą.
   Pierwsza podeszła do mnie Irina. Przytuliła mnie do siebie, po czym odsunęła na długość rąk i obejrzała krytycznie. Poczułam się tak, jakbym stała przed modelką na go.
- Wyglądasz olśniewająco. Teraz chodźmy do tego klubu, bo już się nie mogę doczekać. – zaszczebiotała szczęśliwa Shayk.
- Ja się zgadzam. – powiedziała Noela, która właśnie znalazła się w salonie.
    Nie pozostało nam nic innego, jak wyjście z mieszkania. Nunez Rosa zamknęła drzwi na klucz i już po minucie siedziałyśmy w taksówce. Przemiły pan zawiózł nas prosto pod PUB, gdzie miała odbywać się dyskoteka. Na miejscu przywitały nas głośne dźwięki muzyki i kolorowe światła. Podeszłyśmy do wielkiego gostka, który pilnował wejścia do klubu. Nie wiem, jak one mają tam zamiar wejść.
- Cześć David. – powiedziała Noela i przybiła ochroniarzowi piątkę. No nie, ta dziewczyna zadziwia mnie coraz bardziej. A może to po prostu jej głupota …
- Witaj Noela! – zagrzmiał ten cały … David.  – Ile miejsc?
- Tym razem sześć. – zaśmiała się brunetka.
- Trafiłaś w szóstkę. Twoja ulubiona loża jest wolna.
- Okej, dzięki. – zakończyła Noe, a kark usunął nam się z przejścia tym samym dając pozwolenie na wejście do środka. Szczerze? Miałam cichą nadzieję, że ona jednak nas tam nie wpuści, ale cóż, jak widać mama nadzieja mnie nie kocha.
     Powędrowałyśmy do „ulubionej loży Noeli”. Kiedy stałyśmy już w środku przez przeszklone ściany zobaczyłam coś, a raczej kogoś. Tej osoby nie chciałam jak na razie w cale widzieć. W oczach stanęły mi świeczki. Nie mogę płakać! Usiadłam na kanapie i popatrzyłam na trunek, który znajdował się już na stoliku. Pięć kolorowych drinków zachęcało, żeby ich spróbować. Bez najmniejszego nawet namysłu wzięłam jeden do ręki i pociągnęłam spory łyk. Całkiem dobre.
- Moja krew. – usłyszałam głos Sandry. Popatrzyłam na nią zdziwiona. – Wypiłaś pół szklanki i nawet się nie skrzywiłaś. - zaśmiała się widząc moją zdziwioną twarz.
- Jakoś muszę to przeżyć. – mruknęłam. – A tak właściwie, to czemu sześć miejsc? – zapytałam zdziwiona, ale i próbując zmienić temat.
- Sara ma też przyjść. – powiedziała Irina lekko się uśmiechając.
- Co Sara? – zapytała szatynka, która aktualnie pojawiła się w loży.
- A mówimy, o takiej jednej dziennikarce. Nie chciałabyś poznać. Strasznie wredna zołza. – zażartowała Noela, na co wszystkie zaczęłyśmy się śmiać.
     Aktualnie jest pierwsza w nocy, a ja szaleję z jakimś przystojnym Hiszpanem na środku parkietu. Cały wieczór unikałam Karima i, jak na razie, wychodzi mi to wręcz idealnie. Co prawda nie jest mi przyjemnie widzieć, kiedy obściskuje się z każdą dziwką w klubie, ale cóż. Jestem pod wpływem wielu procentów, więc szczerze powiedziawszy, od pół godziny, gówno mnie to obchodzi.
    Wróciłam na chwilę do naszej loży. Usiadłam zmęczona na kanapie i nagle dopadły mnie różne przemyślenia. W sumie to mój ostatni wieczór w Madrycie. Jutro o tej porze albo będę już dolatywać, albo będę już w Polsce. Dziwnie się z tym czuję. W końcu będę daleko od domu i przyjaciółek. Nie, nie mam zamiaru powiedzieć im, gdzie będę, ponieważ któraś w końcu by nie wytrzymała i najprawdopodobniej mogłabym spodziewać się, że co tydzień inny zawodnik Królewskich będzie mnie odwiedzał, a ja chcę się odciąć od przeszłości. Za bardzo boli. To było moje ostatnie wspomnienie.
    Obudziłam się, kiedy przez niezasłonięte okna zaczęły wpadać promienie słoneczne. Otworzyłam jedno oko, później drugie. Od razu je zamknęłam, ponieważ poraziła mnie jasność otoczenia. Poczułam suchość w gardle i niesamowity ból głowy, jakby ktoś właśnie mi ją ćwiartował. Nie było to przyjemne uczucie. Ponowiłam próbę otwarcia powiek, ale tym razem udało mi się. No, to teraz ta trudniejsza część – wstawanie. Bardzo po woli zaczęłam się poruszać, aż w końcu w pełnej okazałości stanęłam przed lustrem, które znajdowało się w „moim” pokoju. A tak na marginesie – jak ja się tu w ogóle znalazłam?
   Moje włosy były całkowicie rozczochrane, a makijaż rozmazany. Worki pod oczami też niczego sobie. Sukienka, w której spała, stała się pomięta i przepocona, a w jednym miejscu była całkiem pokaźna, czerwona plama. Po powąchaniu stwierdziłam, że to wódka wiśniowa. Wzruszyłam ramionami, wzięłam jakieś wygodne ubrania i udałam się do łazienki.
    Postawiłam na szybki, chłodny prysznic. Głowa cały czas mi pulsowała, a żeby nie czuć już tej suchości w ustach napiłam się trochę wody prosto z prysznica. Nie była ona najlepsza w smaku, ale ważne że choć trochę złagodziła moją dolegliwość. Zakręciłam kurki i wytarłam się do sucha oraz wysuszyłam włosy. Nałożyłam na siebie jeszcze tylko ubrania i byłamjuż gotowa – nie miałam już siły się dzisiaj malować.
     Zeszłam po schodach do kuchni. Rozejrzałam się dookoła, a na srebrnej lodówce zobaczyłam przypiętą magnesem kartkę z moim imieniem. Zaciekawiona wzięłam ją do rąk. Moje oczy powolnie śledziły tekst, a w między czasie wyjęłam wodę pomarańczową z lodówki i piłam ja po woli. Okazało się, że Noela mi napisała, iż dziś na noc nie wróci do domu, bo jedzie gdzieś z Fabio. Jest mi to tylko na rękę, ponieważ nie będę musiała kombinować, jak wyjść z domu niezauważoną. Nie byłam głodna, więc wyjęłam tylko jakieś proszki przeciwbólowe i razem z nimi oraz wodą powędrowałam z powrotem do sypialni. Po drodze połknęłam moje zbawienie. Spakowałam do walizki wszystkie rzeczy, które zdążyłam z niej wyjąć. Jak widać nie mam już nic do roboty. Popatrzyłam na zegarek. Czternasta. Do samolotu mam jeszcze jakieś … cztery godziny. No, ale muszę wyjechać za dwie, żeby być godzinę przed na odprawę. Eh … skomplikowane to. Dobra, nie ważne. W każdym bądź razie muszę sobie znaleźć jakieś zajęcie, które będzie trwało dwie godziny. No dobra, pomyślmy. Spacer, tak to jest to. Ubrałam buty, zamknęłam drwi na klucz i wyszłam na pole.
       Po piętnastu minutach marszu dotarłam do parku, w którym często przebywaliśmy z Karim ‘em. Wiem, że sama zadaję sobie tym ból, jak masochistka, ale muszę się tutaj wybrać, zanim wylecę z Madrytu, bo najprawdopodobniej już nigdy tu nie wrócę. Nie, przepraszam. Wybieram się na ślub przyszłej pani Coentrao. Nic więcej nie dam rady zrobić, bo za często spotykałabym jego.
      Kiedy wróciłam do domu zostało mi jeszcze pół godziny do wyjścia. No nic, trzeba się czymś zająć. Zdecydowałam się, że napiszę co nieco do Noeli,  bo przecież nie mogę odejść tak bez niczego. To by było nie fair wobec niej, a moje sumienie zjadłoby mnie, zanimby doleciała do Polski. Poszukałam, więc jakiejś kartki i długopisu, po czym wzięłam się z pisanie listu.

Chciałam ci tylko napisać, że wyjeżdżam. Nie chcę być ciężarem dla nikogo, a już szczególnie dla ciebie. Dziękuję ci za pomoc. Mam nadzieję, że zaproszenie na twój ślub dalej jest aktualne. Nie zmieniam numeru, więc możesz dzwonić, kiedy chcesz, ale nie przekonuj mnie do powrotu, bo i tak ci się to nie uda. Nie podam nowego adresu, ponieważ nie chcę, aby ktokolwiek mnie odwiedzał.
Przepraszam i mam nadzieję, że uszanujesz moją decyzję,
Jacqueline.
P.S. Kluczyki wsadziłam do kwiatka przed drzwiami.
    Przywiesiłam kartkę na lodówce tak, jak to zrobiła Noela. Poszłam na górę i zadzwoniłam po taksówkę. Najwyższa pora się zbierać. Zniosłam bagaże na dół. Sprawdziłam jeszcze tylko, czy wszystko zapakowałam.  Stanęłam przed drzwiami i zamknęłam je na klucz. Schowałam je do miejsca, o którym wspomniałam w liście. Nie musiałam długo czekać na taxówkarza. Przemiły pan pomógł mi wsadzić walizki do bagażnika i już po chwili jechaliśmy ulicami Madrytu.
    Po drodze starałam się zapamiętać, jak najwięcej widoków. Stalica Hiszpanii jest naprawdę pięknym miejscem i będzie mi jej brakować, ale nie zmienię zdania, co do przeprowadzki. Wiem, że po prostu uciekam, ale nie potrafię inaczej. Z natury jestem słabą emocjonalnie osobą, a już szczególnie, jeżeli chodzi o relacje na linii kobieta – mężczyzna. Poznałam Karima jeszcze, kiedy pracowałam jako kelnerka. Gdyby nie to, że się starał nigdy nie bylibyśmy parą. Unikałam go, jak przysłowiowy „diabeł święconej wody”. Teraz to wszystko się kończy, a ja żałuję tylko jednego. Tego, w jaki sposób. Nie tak wyobrażałam sobie moją przyszłość.
    Siedziałam już w samolocie. Moje bagaże znajdowały się w luku bagażowym. Wyłączyłam telefon, a w uszy wsadziłam słuchawki od MP 3. Zatraciłam się w dźwiękach mojego ukochanego Bon Joviego i innych starych artystów oraz książki „Święte Grzechy”. Bardzo lubię czytać książki, ponieważ za każdym razem, kiedy tylko moje oczy śledzą tekst, zapisany na białych kartkach, umysł przestaje zajmować się problemami, a ja przeżywam wszystko to, co bohaterowie. Nawet nie wiem, kiedy usnęłam.
    Obudził mnie głos stewardessy, który oznajmił, że zaraz będziemy lądować. Popatrzyłam na zegarek, dwudziesta. Schowałam książkę do bagażu podręcznego i zapięłam pasy. Wyjrzałam przez okno. Na niebie nie było ani jednej chmurki, więc dobrze widziałam oświetlony Wrocław. Jest marzec i o ósmej wieczorem było już całkiem ciemno. Wysiadłam z samolotu i udałam się po swój bagaż.
    Gdy tylko zapłaciłam taxówkarzowi za to, że mnie odwiózł, powędrowałam do drzwi. Zapukałam mocno, żeby babcia mnie usłyszała. Wejście otworzyło się, a w nim stanęła siedemdziesięcioletnia staruszka, moja babcia – Krystyna Samojowicz. Jest stuprocentową Polską, tak samo, jak moja mama, a jej córka. Widziałam, że na jej twarzy wymalowało się zdziwienie, kiedy tylko mnie zobaczyła, ale niemalże od razu zastąpiła je radość.

- Jacqueline! – krzyknęła staruszka. – Jak się cieszę, że w końcu odwiedziłaś babcię! – dodała i pociągnęła mnie za rękę do środka. Tak, moja baba ( tak mi kazała na siebie mówić, kiedy byłam mała no i mi zostało ) jest zdecydowanie najbardziej pozytywną osobą, jaką znam. Mam nadzieję, że mnie przygarnie… 

*~*~*
Od razu mówię, nie przyzwyczajać się, że rozdziały będą dodawane codziennie. Po prostu ten powstał jakoś tak szybko, to go publikuję. Rozdział drugi pojawi się najprawdopodobniej dopiero za tydzień, ponieważ nie mogę włączać komputera na tygodniu ( egzaminy gimnazjalne ... ).
I jak się podoba? To dopiero początek, już mam przewidziane parę fajnych akcji ;)
Uwierzcie, że Jacqueline nie będzie miała ze mną łatwo.
Proszę o komentarze i zapraszam na następny ;)
Enjoy, CrazyGirl ;)
P.S. The Lil E, obiecuję rychłe nawrócenie pewnego napastnika xd

sobota, 23 listopada 2013

Prologue: "Ja będę teraz strasznie płakać ( ... ) "

"Ale ja chyba nie zawsze wiedziałem, jak troszczyć się o ciebie."
Antoine de Saint - Exupery 
"Mały Książe"
_________________

- Karim, możemy porozmawiać? – zapytałam, kiedy tylko mój narzeczony schodził po schodach do kuchni. Wczoraj mocno zabalował. Nie był to pierwszy raz. Tylko, że ta impreza sprawiła, że coś we mnie pękło. Musi ze mną porozmawiać, za długo dałam sobą pomiatać.
- Dziewczyno, czy to nie może poczekać? Mam kaca jak cholera. Nie widać? – zapytał z ironią. O nie. Już nie będę się z tobą tak bawić.
- Nie, nie może. – odpowiedziałam stanowczo.
- To mów. – powiedział siadając naprzeciwko mnie w naszym (jeszcze) wspólnym domu.
- Chciałam zapytać, dlaczego mnie zdradziłeś z tą dziwką? – zapytałam prosto z mostu. – I nie zaprzeczaj, że nic takiego nie było. Dziewczyny były na tej imprezie i zrobiły ci zdjęcia. Jeżeli nie wierzysz, to mam je na telefonie. W każdej chwili mogę ci je pokazać. – dopowiedziałam, kiedy zastanawiał się dłuższą chwilę.  Wiedziałam, że znowu próbuje wymyślić jakąś wymówkę. O nie, nie tym razem. Skończyłam już z potulną Jacqueline.
- Może ty mi już nie wystarczasz? – zapytał prosto z mostu. Poczułam się tak, jakby całe życie ze mnie uciekło, a on sam dał mi z otwartej dłoni w twarz. 
- Jak możesz? – wysyczałam. Jeszcze chwila i znów zacznę płakać. A już więcej miałam tego nie robić. Nie przez niego. Obiecywał mi. Zresztą … Za każdym razem obiecywał.
- Słuchaj. Nie mam teraz czasu. Musze iść na trening. Przemyśl sobie to wszystko, bo dobrze wiesz, że jeżeli chcesz się ze mną ożenić musisz pamiętać o tym, że nigdy nie będziesz „tą jedyną”. – zadrwił, po czym wyszedł z salonu. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy zostawiając po sobie czarny ślad od tuszu do rzęs.  Nie wiem, ile tak siedziałam, ale z pustki, w której obecnie się znajdowałam wyrwał mnie trzask drzwi i odgłos silnika na podjeździe. Poszłam do, teraz już jego sypialni i wzięłam walizkę. Nie myślałam, o tym, co robię. Działałam impulsywnie. Pakowałam wszystkie moje rzeczy. Byle, jak najszybciej się stąd wydostać. Pewnie się zastanawiacie, kim jestem? Cóż chyba powinnam wam wyjaśnenić. Otóż nazywam się Jacqueline Renan, do dziś byłam narzeczoną Karma Benzemy. Byliśmy razem od sześciu lat. Karim oświadczył mi się po trzech latach spędzonych razem. Wszystko było pięknie, ładnie, ale do czasu. Właśnie… Wszystko zaczęło psuć się, kiedy chłopak został przeniesiony do Realu Madryt. Wiadomo. Potęga piłkarska, jeden z największych klubów piłkarskich na świecie. Gwiazdorstwo zaczęło odbijać do głowy. Od roku prowadza się z panienkami. A działa to w ten sposób. Wieczorem wychodzi na imprezę, wraca rano, po upojnej nocy z tanią dziwką, po czym ja mówię mu, że wiem, co robi. On oczywiście wszystkiemu zaprzecza, oskarża mnie o to, że mu nie wierzę, ja zaczynam płakać, on mnie przytula i mówi, że wszystko się naprawi i będzie dobrze, że wszystkie pary przeżywają kryzys w swoim związku. Na te imprezy oczywiście zabrania mi iść. Dziś nie wytrzymałam. Okłamałam go z tymi zdjęciami. Tak naprawdę dziewczyny przesiedziały cały wieczór ze mną, bo ja już nie radzę sobie z tym psychicznie. Dlatego postanowiłam wyjechać. Wyznaję zasadę, że nie przebywam zbyt długo tam, gdzie mnie nie chcą. Karim mnie już nie potrzebuje. Kocham go i właśnie dlatego nie będę stawać mu na drodze do szczęścia.
      Wzięłam dwie walizki i torbę podręczną, po czym zeszłam na dół. Poszukałam kartki, długopisu i wzięłam się za pisanie listu.
Karim
   Wiem, że jestem dla Ciebie tylko ciężarem. Nigdy tego nie chciałam, wiec postanowiłam cię ode mnie uwolnić. Oddaję Ci kluczyki do domu i samochodu oraz pierścionek zaręczynowy. Mam nadzieję, że podarujesz go osobie, która wniesie do twojego życia to, czego ja wnieść nie mogłam i nasze drogi przez to tak się rozchodzą. Zabrałam wszystko to, co moje, żeby Ci w przyszłości nie przeszkadzało. Mam nadzieję, jestem pewna, że ułożysz sobie beze mnie życie, jeszcze lepiej, aniżeli ze mną.
                                                                                                               Zawsze kochająca i pamiętająca

                                                                                                                             Jacqueline Renan
  
    Położyłam karteczkę na stoliku w kuchni, wygrzebałam z mojej torebki wcześniej wspomniane klucze i umiejscowiłam je obok mojego listu pożegnalnego oraz pierścionka zaręczynowego i zadzwoniłam po taksówkę. Teraz pozostało mi tylko na nią poczekać. Na razie będę mieszkać u przyjaciółki, narzeczonej Fabio Coentrao, Noeli, jeszcze, Nunez Rosa. Na całe szczęście dla mnie, dziewczyna powiedziała chłopakowi, że zamieszka z nim dopiero po ślubie. Rozejrzałam się ostatni raz po domu i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie Jacqueline, nie możesz się teraz rozkleić. Usłyszałam trąbienie. Taksówka przyjechała. Bez większego zastanowienia wzięłam walizki i zeszłam przed dom. Kierowca zapakował je do bagażnika, a ja władowałam się na miejsce pasażera. Nie dałam rady powstrzymać już łez. Jeżeli chodzi o płacz jestem bardzo słabą osobą. Taksówkarz popatrzył na mnie współczująco, kiedy podawałam mu adres.

- Ja będę teraz strasznie płakać, ale niech pan nie zwraca na to uwagi, tylko jedzie pod podany adres. – mężczyzna tylko pokiwał potakująco głową i odjechał, a ja czułam, że straciłam w swoim życiu coś bardzo ważnego. Coś, po czym pustki nic i nikt nie da rady już nigdy zapełnić. 

*~*~*
Znów to samo. Prolog i zaczynamy od początku ;)
Szczerze mówiąc zastanawiałam się, czy nie dodać tego prologu tutaj, zanim skończyłam poprzednie opowiadanie, ale stwierdziłam, że prowadzenie czterech opowiadań w tym samym czasie jest ponad moje siły. Nie dość, że rozdziały pojawiałyby się w bardzo dużym odstępie czasowym, to notki nie byłyby najwyższej jakości ... 
No cóż, nie przedłużając, mam nadzieję, że wam się podobało i zapraszam na nową historię z Karimem Benzemą w roli głównej ;)