czwartek, 16 października 2014

Rozdział Dziewiąty: "Dziękowałam wszystkim świętością za to, że nie porzygałam się przed nimi."

         Rozejrzałam się po pomieszczeniu i zmrużyła oczy, kiedy nieprzyjemne światło padło prosto na moje oczy. Chciałam się podnieść, ale poczułam ciężar na klatce piersiowej. Spuściłam spojrzenie prosto w tamte rejony i uśmiechnęłam się do siebie szeroko. Sandra leżała na mnie i nic nie wskazywało na to, że będzie chciała się podnieść. Pamiętam wszystko z wczorajszego wieczoru, ponieważ z wiadomych przyczyn nie wypiłam nawet grama alkoholu. Muszę powiedzieć, że chyba częściej skuszę się na taką abstynencję, jeżeli będę pamiętać Noele, tańczącą na stoliku w naszej loży, albo Sarę kłócącą się z barmanem o to, że chciał ją poderwać. Prawda oczywiście była inna – po prostu zaproponował, że wyśle kogoś do nas, żeby przyniósł nam alkohol i ona nie będzie musiała bezsensownie siedzieć przy barze. Wesoło było, nie powiem.
         Nagle poczułam silne skurcze w żołądku, co nie zwiastowało nic dobrego. Muszę jak najszybciej znaleźć się w łazience. Bez żadnych skrupułów zrzuciłam z siebie San i poderwałam się z łóżka, po czym wbiegłam do wspomnianego pomieszczenia. Nachyliłam się nad toaletą w ostatnim momencie i zwymiotowałam wnętrzności. Nic jeszcze dzisiaj nie jadłam, więc nie było najprzyjemniej. Spuściłam wodę i stanęłam przed umywalką, żeby wypłukać usta i umyć zęby. Niestety nawet po tych zabiegach nie pozbyłam się tego cholernie nieprzyjemnego smaku z buzi. Podniosłam wzrok, a w odbiciu lustra zauważyłam blondynkę, opierającą się o framugę drzwi ze skrzyżowanymi rękami.
- Żyjesz jeszcze? – zapytała po chwili ciszy, jaka pomiędzy nami zapanowała. Kiwnęłam niemrawo głową i odwróciłam się przodem do niej.
- Wolałabym chyba umrzeć – wycharczałam i skrzywiłam się automatycznie, kiedy usłyszała swój zniekształcony głos. Odchrząknęłam kilkukrotnie, chcąc doprowadzić go do normalności.
- Nie ma umierania! – dobiegł nas zmarnowany głos którejś z dziewczyn, w dalszym ciągu znajdujących się w pokoju hotelowy. Właśnie uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, u kogo jesteśmy.
- Zamknij się Clarisse, bo zaraz ty wylądujesz na cmentarzu – chciałam zacząć śmiać się razem z Ramos, ale wiedziałam, że to może doprowadzić do kolejnego wymiotowania, więc resztkami sił, jakie pozostały mi po tym nieprzyjemnym poranku, powstrzymałam się od tego.
- Idę ratować sytuację. Poradzisz sobie? – zapytała Sandra, a ja pokiwałam twierdząco głową.
- Też muszę iść do swojego pokoju, bo chcę wziąć prysznic – wzruszyłam ramionami i niepewnym krokiem ruszyłam w kierunku wyjścia.
         Kiedy znalazłam się na korytarzu rozejrzałam się uważnie na prawo i lewo, sprawdzając czy ktoś nie idzie. Nie chciałabym, żeby ktokolwiek z gości przestraszył się tego, jak wyglądam. Muszę jak najszybciej doprowadzić się do porządku, bo za najwyżej godzinę zaczną się przygotowania do wesela, w których na pewno będę musiała pomagać. Weszłam do swojego pokoju i spojrzałam na zegarek, przyozdabiający ścianę nad łóżkiem, w którym spał Dawid. Mamy ósmą, powinnam więc wyrobić się z szybkim prysznicem i śniadaniem przed dziewiątą.
         Pół godziny później była już umyta i ubrana. Nie nakładałam makijażu, bo o siedemnastej i tak mnie pomalują, więc nie widziałam w tym najmniejszego sensu. Podeszłam do windy i nacisnęłam guzik, przywołujący ją. Okazało się, że znajdowała się na moim piętrze, więc weszłam do niej i wybrałam tym razem parter. Zaczęłam bawić wię moim telefonem, więc nie zauważyłam, kto wszedł do windy i zajął miejsce obok mnie. Przestałam pisać sms ‘a do babci, kiedy poczułam te perfumy. Dlaczego? Dlaczego to nie mogła być większa przestrzeń niż te kilka metrów kwadratowych, na których właśnie się znaleźliśmy.
- Dzień dobry Jacqueline – kiedy usłyszałam jego głos już wiedziałam, że to nie żadna pomyłka, co przez kilka sekund nasuwało mi się na myśl. Przygryzłam mocno dolną wargę, ale prawie natychmiast ją wypuściłam. Niech nie widzi, jak na mnie działa, bo najnormalniej w świecie na to nie zasługuje.
- Dzień dobry, Karim – odparłam sucho i schowałam telefon do kieszeni dresów. Teraz trochę żałuję, że nie założyłam na siebie jakiejś sukienki.
         Kiedy tylko winda zatrzymała się wysiadłam z niej od razu i udałam się w kierunku kuchni. Wiedziałam, że będzie chciał mnie zatrzymać i właśnie dlatego w ostatnim momencie skrzyżowałam ręce na wysokości klatki piersiowej, dzięki czemu jego palce jedynie musnęły skórę na moim nadgarstku. Niestety wystarczyło tylko tyle, żeby przeszły mnie ciarki. Ugh! Jak ja tego nienawidzę…
         Weszłam do restauracji i uśmiechnęłam się do siebie szeroko. Najlepszą obroną na towarzystwo niechcianej osoby jest przebywanie pomiędzy tymi, z którymi rozmowa sprawia przyjemność. Właśnie dlatego skierowałam się prosto do stolika, przy którym siedzieli Ronaldo, Ramos i Casillas. Ewidentnie było widać, że również są ofiarami wrednego kaca. A myślałam, że tylko dziewczyny zaszalały na wczorajszym wieczorze panieńskim Noeli. Jak widać panowie na kawalerskim również nie próżnowali.
- Hej wam – dotknęłam ramienia Cristiano i pochyliłam się do przodu, żeby lepiej przyjrzeć się ich wyrazom twarzy. Każdy z nich najpierw zamrugał kilkukrotnie, a potem uważnie mi się przyjrzeli. – Jeszcze nie mieliśmy okazji, żeby pogadać – zaśmiałam się, widząc ich zdziwione miny. – Wolne? – wskazałam na jedno z czterech pustych krzeseł.
- Tak, jasne. Siadaj – pierwszy do porządku doprowadził się Iker, co w cale mnie nie dziwi. To zawsze on ratował sytuację, więc tym razem nie mogło być inaczej.
- Sandra wspominała, że wysłała ci zaproszenie, ale nie sądziłem, że się pojawisz. Niemniej jest mi bardzo miło – Sergio podniósł obie ręce, kiedy zorientował się, jak mógł zabrzmieć. Pokiwałam energicznie głową i machnęłam lekceważąco ręką, doskonale wiedząc, jakie były jego prawdziwe intencje.
- Opowiadaj, co się u ciebie działo przez ostanie kilka miesięcy – Cris zaczął grzebać widelcem w talerzu, który leżał na stole przed nim. Widać było, że wmuszał w siebie jedzenie. Nie mam pojęcia, dlaczego to robił, ale nie będę się wtrącać.
- Nic ciekawego. Mieszkam sobie we Wrocławiu u mojej babci i pracuję w hotelowej restauracji – wzruszyłam ramionami, chwytając niewielką kiść winogron, które zaczęłam jeść. Uwielbiam ten owoc. Starałam się nie zwracać uwagi na to, że Benzema usiadł dwa krzesła dalej ode mnie.
- A ten blondas przyjechał z tobą? Zajebisty gościu – zauważyłam, jak Benz zaciska pace na łyżeczce, którą jeszcze sekundę temu mieszał sobie kawę. Może by go tak trochę go podenerwować? Przecież zemsta jest rozkoszą bogów.
- Tak, to mój przyjaciel. Kiedy byłam w totalnej rozsypce i dołku emocjonalnym poznałam Dawida i szczerze powiedziawszy tylko dzięki niemu mogę tutaj dzisiaj siedzieć – mówiłam bardzo spokojnie i starałam się nie pozwolić szerokiemu uśmiechowi wpłynąć na moją twarz. Czy to dobrze, że czuję się usatysfakcjonowana tym, co powiedziałam?
- Jeżeli mowa o jakimś księciu na białym koniu, to tylko o mnie – odwróciłam się w kierunku Marcelo, który był dosłownie blady jak ściana. Na całe szczęście nawet w takim momencie nie opuszczało go poczucie humoru.
- Oczywiście – Ronaldo przewrócił oczami i w końcu przestając się męczyć odsunął od siebie talerz.

         Po jakimś czasie przestałam zwracać uwagę na to, że Karim w dalszym ciągu siedzi obok mnie i nieustannie wgapia się w moją twarz. Wszyscy piłkarze, z którymi siedziałam byli dokładnie tacy, jak ich zapamiętałam. Może nie widziałam ich Bóg wie ile czasu, ale dopiero teraz uświadomiłam siebie, jak bardzo mi ich wszystkich brakowało, a już szczególnie żartów Brazylijczyka. Z powodu stanu, w jakim znajdował się po ich wczorajszej imprezie, połowę spalił nawet nie wiedząc, w którym momencie, ale jego mina za każdym razem doprowadzała mnie do wybuchu śmiechu. Dziękowałam wszystkim świętością za to, że nie porzygałam się przed nimi.
______________
Krótki, ale przynajmniej w końcu się spotkali. Może nie było to spotkanie marzeń, ale mimo wszystko nie było tragicznie ;d
Zmieniłam szablon, mam nadzieję, że wam się podoba.
Pozdraiwam, Nevada xx